I kolejny krok za mną.
Przebrnęłam przez cały proces rejestracji na spotkanie w Konsulacie i własciwie nie było to takie bolesne, jak przypuszczałam. Fakt, zajęło trochę czasu, chyba ze trzy godziny - dokładne wypełnienie wszystkich rubryczek, sprawdzenie, czy nie zrobiłam gdzieś jakiegoś głupiego błędu, opłacenie wizyty, etc., etc.
Byłam umówiona na 9.30 w krakowskim Konsulacie i mniej więcej wiedziałam, czego się spodziewać, jako że znajomy trochę ponad rok temu przechodził przez tę samą, małą katorgę.
Kompulsyjnie wyszłam wcześniej, żeby się w żadnym razie nie spóźnić przypadkiem. Byłam koło 9 na miejscu i zauważyłam ludzi stłoczonych jak bydełko po drugiej stronie ulicy, na przeciwko majestatycznie (no nie do końca, ale słowo majestatycznie ładnie brzmi) wznoszącej się kamienicy z dumnie powiewającą nad drzwiami amerykańską flagą. Te drzwi to jak brama do Raju, brama do spełnienia mażeń. Za tymi drzwiami podziało się tyle smutnych rozczarowań.
Spytałam się jakiegoś pana ze stadka, o co chodzi i jak to się wszystko robi. I dowiedziałam się, że co chwilę wychodzi dwójka mężczyzn, zbierają dokumenty i wydają karteczki. A potem się wchodzi do środka.
Więc poczekałam na swoją kolejkę. Tak, byłam zestresowana. Ale z drugiej strony powtarzałam sobie, że nie ma mozliwości, żebym wizy nie dostała, no bo kto jak nie ja jest tak perfekcyjnym kandydatem na Au Pair (;
W środku pikałam na bramce ^^ Zaśmiałam się do Strażnika, że to biżuteria pewnie. Biżuteria i obcasy mi pikały. Nie wzięłam ze sobą nic, prócz pieniędzy na autobus i kawę 'grab&go', potrzebnych dokumentów i dowodu osobistego. Wszystko w przeźroczystej koszulce. Po tym pikaniu przepuścili mnie dalej bez problemu i z uśmiechem.
Później żartowałam z Panią z Okienka, która pobierała moje odciski palców. Też było miło. Chyba ją przez to trochę wybiłam z rytmu pracy, bo aż zapomniała mi dać tej ładnej, żółtej koszulki. I w ogóle na koniec się Jej pytam 'to już po krzyku?'. Uśmiechnęła się 'u mnie tak, teraz proszę wziąć numerek i poczekać'.
Podziękowałam. Wzięłąm numerek. Poczekałam. Przy okazji poczytałam broszurkę, którą od Pani dostałam. W sumie nie trwało to moje czekanie jakoś strasznie długo. Nie wiem ile, bo nie miałam zegarka, ale w końcu przyszła moja kolej. Magiczne piknięcie, numer 38, okienko czwarte. Z drżącymi kolanami ruszyłam na spotkanie z przeznaczeniem. Wyglądając zabójczo, elegancko i z najsympatyczniejszym usmiechem, na jaki mnie było stać. Moje obcasiki wystukiwały drżące stacatto.
- Dzień dobry, hello - prawie szepnęłam dygając lekko.
Pan się uśmiechał.
- Hello, how are you?
- I'm fine, thank you. - I następny uśmiech.
- Prosze przyłożyć środkowy palec lewej ręki do czytnika. Musiałam się chwilę zastanowić, która to lewa. a Później, który to środkowy palec. Jak się pytałam, czy chodzi mu o 'ten' wpadłam na pomysł, żeby pokazywć wewnętrzną stronę dłoni, a nie zewnetrzną xD
Potem się mnie spytał, czy byłam już kiedyś Au Pair. Dlaczego zdecydowałam się na program. I tu nie mogłam się powstrzymać, żeby nie powiedzieć, z szerokim uśmiechem, że pewnie to juz słyszał tysiące razy, ale uwielbiam dzieci. I że pracuję z nimi odkąd zdałam do liceum. I że bardzo lubię międzynarodowe środowisko. Że biorę aktywny udział w projektach unijnych nazwanych 'Młodzież w Działaniu' - w tym miejscu brwi Pana powędrowały wysoko w stronę niebios. Chyba po raz trzeci widziałam ten rodzaj zdziwienia i zaskoczenia, tak wyrazistego na amerykańskiej twarzy. Wnioskuję, że Pan wiedział, czym jest ten projekt i że się czegoś takiego nie spodziewał. Dodałam też, że swoje praktyki robiłam w Turcji, w ośrodku młodzieżowym. A moja Host Family jest pochodzenia tureckiego.
Czy mówię po turecku. Tak, trochę, mam nadzieję nauczyć się mówić lepiej. To był też jeden z powodów, dla których z tak dużym entuzjazmem zareagowałam na moich Hostów. Czy turecki jest trudny? Nie, nie tyle trudny, co zupełnie inny, niż polski, angielski czy nawet niemiecki. Zasady gramatyczne są kompletnie różne, ale jeśli się do nich przyzwyczaisz, to dalej idzie już całkiem prosto. A w jakim wieku są dzieci? Mario ma 12 lat, ma teraz urodziny w listopadzie. Sandro 8.
Zapraszam po odbiór paszportu z wizą za kilka dni. A confirmation of placement? Albo jeszcze jakieś inne dokumenty? Pan się uśmiechnął. Nie są potrzebne, to juz wszystko. Na prawdę? Tak, życzę miłego pobytu. Och... Dziękuję. Miłego dnia również. Uśmiech, dygnięcie. Dowidzenia. Pan też się uśmiechał, tak bardzo miło.
Jeszcze szybkie 'do widzenia, miłego dnia' i usmiech dla Pani z Okienka, tej od odcisków. Potem to samo do strażników.
A za kilka dni będę mieć swój święty paszport z jeszcze bardziej świętą wizą w swoich małych, zachłannych łapkach.
wtorek, 29 października 2013
piątek, 18 października 2013
Stres/Stress
Kiedy ponad rok temu (dokładnie we wrześniu 2012) wpadłam na pomysł, że zostanę Au Pair, nie przypuszczałam, że wiąże się to z tak dużym obciążeniem emocjonalnym. A w ostatnich dniach moja umiejętność czekania jest mocno nadwyrężana i testowana.
When over year ago (exactly on September 2012) I found the idea to become an Au, I didn't suppose it's bounded with such an emotional tension. And last days my ability to wait is strained and tested.
Po pierwsze za niedługo czeka mnie potwornie ważny egzamin, który będzie uwieńczeniem nie zawsze aż tak ciężkiej pracy, pięcioletniej. Nie zawsze była to walka z prowadzącymi zajęcia o zaliczenie i ocenę. Częściej walka o to, żeby po prostu móc studiować. Wierzcie, ciągnięcie pracy i studiów w tym samym czasie nie jest łatwe, a jednak wiele osób po prostu musi. I musi dać radę. Więc siedzę i się uczę. I głowa mnie boli od tych dróg pyłokomórkowych i Prozacu.
First of all, there is an extremely important exam waiting for me. This exam will be the crowning not always hard work, work of five years. Not always I fighted just for good mark and passing. More often that was a fight just for possibility to study. Believe me, working and studying in the same time aren't easy, but a lot of people just must do like this. And those people have to deal with it. So now I'm sitting and learning, and I have headache cause of this theories about brain and Prozac (that's not direct translation, but I'm not sure how to translate some of neurobiological terms).
Więc się stresuję.
So I'm stressed.
I jeszcze to czekanie. Na dokumenty, na spotkanie w ambasadzie, na kuriera z paszportem, potem na samolot. I na orientation. I na poznanie rodziny. I na to jak będzie.
Moreover, this waiting. For documents, for appointment at embassy, for courier with my passport, after all of this for plane. And for orientation. And for meeting with the family. And for how it will like to be.
Jeszcze półtora miesiąca. Zleci tak szybko.
I have month and half more. That will pass so fast.
Na razie jestem kłębkiem nerwów. Ale, co cieszy mnie bardziej, umiem sobie z tym poradzić. Na drodze do stania się Au Pair jest wiele mniejszych i większych stresów. (;
Now I'm like a bundle of nerves. But... I can deal with this, what makes me happy. On the way to become an Au Pair is a lot of bigger and smaller stressors.
poniedziałek, 14 października 2013
Niespodzianka/Surprise
Powiem Wam, że cały czas mam otwartą zakładkę ze swoim kontem na Au Pair In America. Tak kompulsywnie. Dzisiaj rano się tam zalogowałam i znalazłam taki oto miły widok:
I have to tell you, card with my Au Pair In America's profile is all the time open. So compulsive. This morning I logged in, and I saw such a nice view:
I have to tell you, card with my Au Pair In America's profile is all the time open. So compulsive. This morning I logged in, and I saw such a nice view:
Więc podskoczyłam radośnie, jeszcze radośniej pisnęłam, bo mam syndrom Niewiernego Tomasza - nie uwierzę, dopuki nie zobaczę. Całkiem prawdopodobne, że wątpić będę, że to się dzieje na prawdę nawet siedząc w samolocie. Ale to już ostatni krok. Teraz czekam na kuriera z DHLu z moją magiczną kopertą i ustalam wizytę w ambasadzie. Jutro fotograf i poszukiwanie sukienki na rozdanie dyplomów.
So I jumped cheerfully, even more cheerfully squeaked, cause I suffer for Doubting Thomas syndrome - I'll not believe till I see. I suppose sitting in airplane to U.S.A. I'll still have doubts. But that's the last one step. Now I'm waiting for DHL courier with my magic envelope, and I'm going to settle up the appointment in embassy. Tomorrow I make photo and find dress for graduation and taking my diploma.
Bogowie, to wszystko się dzieje na prawdę.
Goodness, this is really happening.
Swój sceptycyzm, ostrożny pesymizm utrzymuję na wodzy. Wolę myśleć, że to raczej przejaw zdrowego realizmu. Nie cieszyć się za bardzo, cieszyć się trochę, dopinać powoli ale sukcesywnie wszystkie guziki. Iść do przodu małymi kroczkami. Do swoich celów.
I hold on my scepticism, careful pessimism. I prefer to think that's rather a kind of healthy realism. Not to enjoy too much, enjoy just a bit. Checked slowly, but successfully all 'to does' points. To go with small steps. To get my goals.
Wewnętrznie, tam pod skórą, jestem trochę zdenerwowana. Czuję to, kiedy po raz kolejny powtarzam o neurologicznych podstawach funkcjonowania emocji czy o tym, jakim cudem widzimy.
I'm bit nervous somewhere inside me, somewhere under my skin. I feel this, when I study and repeat about neurology of emotions or why we can see.
Entuzjazm. Ale taki bardzo ostrożny.
That's enthusiasm. But really careful enthusiasm.
sobota, 12 października 2013
Yes, I do! czyli Final Match
Wpadłyście na pomysł, żeby zostać Au Pair.
Wypełniłyście tysiące formularzy, zebrałyście referencje, poskanowałyście swoje dokumenty. Ba! Nawet nagrałyście filmik! Dla mnie to była chyba najgorsza część, ten filmik. Potem poprawki w aplikacji. Piękny list do Host Family, ostatnie podciąganie aplikacji, żeby było widać, że na prawdę kochacie dzieci i uwielbiacie się nimi opiekować. Czekanie, aż Biuro zaakceptuje efekt Waszych trudów.
Aż wreszcie Wasza aplikacja jest dostępna dla potencjalnych rodzin. W Cultural Care co tydzień zostajecie sparowani z jedną rodziną, w Au Pair In America nawet kilka rodzin może się do Was odezwać w tym samym czasie.
I rozmowy, Skypeowanie, mailowanie, dogadywanie się. Żmudne godziny nadziei, stroszenia piórek, pokazywania się z jak najlepszej strony. Z tym zawsze mam problem. Nie jestem dobrym sprzedawcą. Pewnie, że myślę o samej sobie dobrze, natomiast wiem, że ludzie są różni, jedni mogą mnie polubić, a inni nie. A ja po prostu jestem.
Każda z Was, byłych, obecnych i przyszłych Au Pairek czekała na to magiczne, sakramentalne pytanie. Jeśli wydawało Wam się, że to jest właśnie Ta Jedyna, drżałyście z niepokoju i niecierpliwości. Omdlewałyście, wyczekując dnia i godziny. I w tym momencie pytanie 'Will you be our Au Pair?' staje się ważniejsze niż to wyświechtanie 'Will you marry me?'.
A wtedy drżącymi ustami odpowiadacie 'Yes! Yes! Yes! I do!'
U mnie było śmiesznie, bo Host Mama zaczęła mówić, że jeśli potrzebuję jeszcze czasu na zastanowienie i w ogóle... Że oni bardzo mnie polubili. I że chcą, żebym była ich Au Pair. Ale jeśli potrzebuję się zastanowić...
Nie potrzebuję. Już zdecydowałam. Chcę być Waszą Au Pair.
To nic, że mój American Dream legł w gruzach i pogrzebała go rzeczywistość. Nie będę mieszkać w Nowym Jorku, tylko blisko Bostonu.
W ogóle, kiedy się dowiedziałam, że można mieć kłopoty ze znalezieniem Host Family, byłam zdziwiona.
Od pierwszego października moja aplikacja była dostępna dla rodzin, dzisiaj jest dwunasty. Pomijam fakt, że powiedziałam to wielkie i ważące na mojej przyszłości 'TAK' pierwszej rodzinie, która pojawiła się w moim profilu. Że miałam problem z zobaczeniem eseju i zdjęć. Że najpierw w ogóle umówiliśmy się na Skype, zanim czegokolwiek się o nich dowiedziałam. Że mieliśmy się spotkać jeszcze wczoraj, ale mój internet nie działał, złośliwość rzeczy martwych. Szybka rozmowa telefoniczna z Host Tatą pozwoliła mi przełożyć spotkanie na dzisiejsze popołudnie. Serce mi zadrżało z niepokoju kiedy na wyświetlaczu swojego śmiesznego telefonu zobaczyłam amerykański numer. Ale przetrwałam krótką konwersację!
I dzisiaj, u przyjaciela w domu, korzystając z jego komputera.
Od nadmiaru emocji boli mnie głowa.
Na początku grudnia lecę do Bostonu! Jaj!
Wypełniłyście tysiące formularzy, zebrałyście referencje, poskanowałyście swoje dokumenty. Ba! Nawet nagrałyście filmik! Dla mnie to była chyba najgorsza część, ten filmik. Potem poprawki w aplikacji. Piękny list do Host Family, ostatnie podciąganie aplikacji, żeby było widać, że na prawdę kochacie dzieci i uwielbiacie się nimi opiekować. Czekanie, aż Biuro zaakceptuje efekt Waszych trudów.
Aż wreszcie Wasza aplikacja jest dostępna dla potencjalnych rodzin. W Cultural Care co tydzień zostajecie sparowani z jedną rodziną, w Au Pair In America nawet kilka rodzin może się do Was odezwać w tym samym czasie.
I rozmowy, Skypeowanie, mailowanie, dogadywanie się. Żmudne godziny nadziei, stroszenia piórek, pokazywania się z jak najlepszej strony. Z tym zawsze mam problem. Nie jestem dobrym sprzedawcą. Pewnie, że myślę o samej sobie dobrze, natomiast wiem, że ludzie są różni, jedni mogą mnie polubić, a inni nie. A ja po prostu jestem.
Każda z Was, byłych, obecnych i przyszłych Au Pairek czekała na to magiczne, sakramentalne pytanie. Jeśli wydawało Wam się, że to jest właśnie Ta Jedyna, drżałyście z niepokoju i niecierpliwości. Omdlewałyście, wyczekując dnia i godziny. I w tym momencie pytanie 'Will you be our Au Pair?' staje się ważniejsze niż to wyświechtanie 'Will you marry me?'.
A wtedy drżącymi ustami odpowiadacie 'Yes! Yes! Yes! I do!'
U mnie było śmiesznie, bo Host Mama zaczęła mówić, że jeśli potrzebuję jeszcze czasu na zastanowienie i w ogóle... Że oni bardzo mnie polubili. I że chcą, żebym była ich Au Pair. Ale jeśli potrzebuję się zastanowić...
Nie potrzebuję. Już zdecydowałam. Chcę być Waszą Au Pair.
To nic, że mój American Dream legł w gruzach i pogrzebała go rzeczywistość. Nie będę mieszkać w Nowym Jorku, tylko blisko Bostonu.
W ogóle, kiedy się dowiedziałam, że można mieć kłopoty ze znalezieniem Host Family, byłam zdziwiona.
Od pierwszego października moja aplikacja była dostępna dla rodzin, dzisiaj jest dwunasty. Pomijam fakt, że powiedziałam to wielkie i ważące na mojej przyszłości 'TAK' pierwszej rodzinie, która pojawiła się w moim profilu. Że miałam problem z zobaczeniem eseju i zdjęć. Że najpierw w ogóle umówiliśmy się na Skype, zanim czegokolwiek się o nich dowiedziałam. Że mieliśmy się spotkać jeszcze wczoraj, ale mój internet nie działał, złośliwość rzeczy martwych. Szybka rozmowa telefoniczna z Host Tatą pozwoliła mi przełożyć spotkanie na dzisiejsze popołudnie. Serce mi zadrżało z niepokoju kiedy na wyświetlaczu swojego śmiesznego telefonu zobaczyłam amerykański numer. Ale przetrwałam krótką konwersację!
I dzisiaj, u przyjaciela w domu, korzystając z jego komputera.
Od nadmiaru emocji boli mnie głowa.
Na początku grudnia lecę do Bostonu! Jaj!
wtorek, 8 października 2013
Skype me!
Mam problemy, żeby zobaczyć profil jednej z rodzin. Właściwie to pierwsza rodzina, która wykazała zainteresowanie moją osobą. Tylko nie mogłam zobaczyć ani zdjęć ani eseju (jak dla mnie to jest listoopis, a nie esej, no ale...).
I have a problem: I can't see the profile of one family. Actually, that's the first one family who showed interest in me. But I couldn't see nor their photos neither their essay (well... for me it's something between a letter and a description).
W każdym razie z Host Family w końcu się dogadaliśmy. Z Host Mamą dokładniej. Umówiłyśmy się w niedzielę na Skype. W trakcie rozmowy dołączył Host Tata (przypuszcam, że ukrywał się gdzieś po drugiej stronie komputera ^^). Śmiesznie tak, bo od razu spytał się po turecku, jak się mam. I przyznam, że to skradło moje serce. Po turecku nie mówię nawet względnie dobrze, ale uwielbiam wykorzystywać ten język jak tylko się da i gdzie tylko się da.
Anyway, Host Family and I finally agreed to Skype on Sunday. I and Host Mom. Host Dad joined us somewhere during conversation (I suppose he was hidden somewhere behind the computer screen ^^). Kinda funny, cause he already asked me in Turkish how I am. Honestly, that was so lovely. I can't speak even a bit fluently Turkish, but I love use this language whenever and wherever I have an opportunity.
Rozmowa była miła.
The talk was nice.
W sesnie, wiecie, ja nie mam żadnych wymagań, jestem otwarta na to, co przyniesie los. Pewnie, świetnie by było mieszkać w Nowym Jorku albo Kaliforni, albo na Florydzie i mieć do opieki dwie przesłodkie dziewczynki które grają na skrzypcach i jeżdżą konno a poza tym uwielbiają craftować. To taka moja wymarzona opcja. Natomiast - ważniejsi są sami ludzie. Host Family - rodzice i dzieciaki. Przecież z nimi przyjdzie mi spędzić następny rok (a może i dłużej), więc warto wybrać mądrze. I w sumie próbuję wybrać ludzi.
You know, I mean, I have no expectations, I'm ready to accept almost anything what future can bring. Of course it would be great If I could live in New York, California or Florida and take care of two cute girls playing on a violin, and ride on a horseback, and moreover love crafts. That's my dreamed option. Whereas people are more important. A Host Family - parents and children. After all I'll have to spend with them whole year (or even a bit longer), so that's important to choose wise. And I'm trying to choose the people.
Nie chcę zapeszać, ale to chyba 'ta właściwa' Host Family. Już jesteśmy umówieni na piątek, żebym mogła poznać chłopców i pooglądać dom. Przez Skype! Jeszcze trochę tego nie ogarniam. W ogóle rozmawiając z tymi ludźmi mam takie oderwane od rzeczywistości poczucie, jakbym rozmawiała z postaciami z sitcomów. Może lekko przerysowuję, natomiast czuję się... niecodziennie. Wszystko jednak pozostaje w granicach akceptowalnej przeze mnie normy. Jestem ciekawa, jak to będzie. Chciałabym ich poznać i w ogóle. Wiecie.
I won't be a pessimist, but probably they are 'This Right One' Host Family. We already settled appointment on next Friday - I'll meet boys and see their home. Via Skype! I'm still bit dizzy. Moreover, talking with all those people I have this unrealistic feeling like I speak with sitcom characters. Maybe I exaggerate a bit... however I feel unusual. But everything is in acceptable by me norm. I'm curious what will happen. I'd like to know them and so on. You know...
Rozmawiałam też z polskim Biurem. I, to było dosyć zabawne dla mnie i schlebiające, Pani z Biura była zdziwiona, że moja aplikacja jest dostępna od pierwszego października a już trzy rodziny wyraziły mną zainteresowanie i z dwoma z nich Skype'owałam. Własciwie to myślała, że to całkiem normalne. Że jakoś tak zwykle jedna rodzina pokazuje się w moim profilu każdej nocy z przerwą na weekend. xD
I spoke with Polish Office as well. And that was funny and that flattered me a lot. Women from Office were surprised, that my application is available from the 1sth October, three Families showed their interest and with two of them I already Skyped. I thought that's pretty normal. That each day I should be matched with one family with a break for weekend. xD
Ze zdziwienia Pani wnioskuję, że to nie jest standardowe. Więc czuję się fajna i cool.
According to her surprise, that's not. So I feel nice and cool.
A poza tym moje życie płynie na razie spokojnie. Popijam dyniową latte (lewy górny róg), tworzę biżuterię (lewy dolny róg) i trochę się uczę (prawa strona).
Otherwise, now my life is calmly passing by. Meanwhile I drink pumpkin spiced latte (left top corner), create jewelery (left bottom corner), and study (right side).
I have a problem: I can't see the profile of one family. Actually, that's the first one family who showed interest in me. But I couldn't see nor their photos neither their essay (well... for me it's something between a letter and a description).
W każdym razie z Host Family w końcu się dogadaliśmy. Z Host Mamą dokładniej. Umówiłyśmy się w niedzielę na Skype. W trakcie rozmowy dołączył Host Tata (przypuszcam, że ukrywał się gdzieś po drugiej stronie komputera ^^). Śmiesznie tak, bo od razu spytał się po turecku, jak się mam. I przyznam, że to skradło moje serce. Po turecku nie mówię nawet względnie dobrze, ale uwielbiam wykorzystywać ten język jak tylko się da i gdzie tylko się da.
Anyway, Host Family and I finally agreed to Skype on Sunday. I and Host Mom. Host Dad joined us somewhere during conversation (I suppose he was hidden somewhere behind the computer screen ^^). Kinda funny, cause he already asked me in Turkish how I am. Honestly, that was so lovely. I can't speak even a bit fluently Turkish, but I love use this language whenever and wherever I have an opportunity.
Rozmowa była miła.
The talk was nice.
W sesnie, wiecie, ja nie mam żadnych wymagań, jestem otwarta na to, co przyniesie los. Pewnie, świetnie by było mieszkać w Nowym Jorku albo Kaliforni, albo na Florydzie i mieć do opieki dwie przesłodkie dziewczynki które grają na skrzypcach i jeżdżą konno a poza tym uwielbiają craftować. To taka moja wymarzona opcja. Natomiast - ważniejsi są sami ludzie. Host Family - rodzice i dzieciaki. Przecież z nimi przyjdzie mi spędzić następny rok (a może i dłużej), więc warto wybrać mądrze. I w sumie próbuję wybrać ludzi.
You know, I mean, I have no expectations, I'm ready to accept almost anything what future can bring. Of course it would be great If I could live in New York, California or Florida and take care of two cute girls playing on a violin, and ride on a horseback, and moreover love crafts. That's my dreamed option. Whereas people are more important. A Host Family - parents and children. After all I'll have to spend with them whole year (or even a bit longer), so that's important to choose wise. And I'm trying to choose the people.
Nie chcę zapeszać, ale to chyba 'ta właściwa' Host Family. Już jesteśmy umówieni na piątek, żebym mogła poznać chłopców i pooglądać dom. Przez Skype! Jeszcze trochę tego nie ogarniam. W ogóle rozmawiając z tymi ludźmi mam takie oderwane od rzeczywistości poczucie, jakbym rozmawiała z postaciami z sitcomów. Może lekko przerysowuję, natomiast czuję się... niecodziennie. Wszystko jednak pozostaje w granicach akceptowalnej przeze mnie normy. Jestem ciekawa, jak to będzie. Chciałabym ich poznać i w ogóle. Wiecie.
I won't be a pessimist, but probably they are 'This Right One' Host Family. We already settled appointment on next Friday - I'll meet boys and see their home. Via Skype! I'm still bit dizzy. Moreover, talking with all those people I have this unrealistic feeling like I speak with sitcom characters. Maybe I exaggerate a bit... however I feel unusual. But everything is in acceptable by me norm. I'm curious what will happen. I'd like to know them and so on. You know...
Rozmawiałam też z polskim Biurem. I, to było dosyć zabawne dla mnie i schlebiające, Pani z Biura była zdziwiona, że moja aplikacja jest dostępna od pierwszego października a już trzy rodziny wyraziły mną zainteresowanie i z dwoma z nich Skype'owałam. Własciwie to myślała, że to całkiem normalne. Że jakoś tak zwykle jedna rodzina pokazuje się w moim profilu każdej nocy z przerwą na weekend. xD
I spoke with Polish Office as well. And that was funny and that flattered me a lot. Women from Office were surprised, that my application is available from the 1sth October, three Families showed their interest and with two of them I already Skyped. I thought that's pretty normal. That each day I should be matched with one family with a break for weekend. xD
Ze zdziwienia Pani wnioskuję, że to nie jest standardowe. Więc czuję się fajna i cool.
According to her surprise, that's not. So I feel nice and cool.
A poza tym moje życie płynie na razie spokojnie. Popijam dyniową latte (lewy górny róg), tworzę biżuterię (lewy dolny róg) i trochę się uczę (prawa strona).
Otherwise, now my life is calmly passing by. Meanwhile I drink pumpkin spiced latte (left top corner), create jewelery (left bottom corner), and study (right side).
sobota, 5 października 2013
Krótka notka/Short note
Wiem, że jeszcze jakoś nie bardzo ktokolwiek tu zagląda, ale robię porządku. Żeby było ładnie i przejżyście. (:
I know almost nobody visits this blog yet, but I'm making some changes. I wanna this place nice and clear. (:
I know almost nobody visits this blog yet, but I'm making some changes. I wanna this place nice and clear. (:
piątek, 4 października 2013
W drodze do stania się Au Pair: Skype
fot. znalezione w internecie/photo was founded on the Internet
Właśnie zajadłam stres. Żurawiną. Suszoną. Wsunęłam całe 200 gram a nie minęła nawet godzina od rozmowy z moją nie-wiem-czy-przyszłą Host Family. Popiłam kubkiem kakao.
Just now I'm eating my stress. With cranberries. Dried. I ate 200g and even not one hour passed since talk with my-I-am-not-sure-future Host Family. I sipped it with a mug of cocoa.
Teraz siedzę i analizuję.
Now I'm sitting and parsing.
Przedtem się stresowałam. Bo ja chcę za dużo na raz powiedzieć. I nigdy nie lubiłam rozmów przez Skype, to dla mnie jakaś taka ułomność kontaktu. Żle się czuję w takiej formie komunikacji. I pozostaje jeszcze problem głośników, słuchawek, obrazu, jakości dźwięku, jakości łacza etc., etc. Ogólnie, dużo rzeczy może nie wyjść, nie zadziałać, nie zagrać.
Before I was nervous. Cause I always wanna say to much on the same time. And I've never liked talks via Skype, for me it's a defected way to be in touch. I feel bad in this form of communication. And theres always some insecurities: loudspeakers, headphones, a quality of sound and connection, etc., etc. Well, a lot, like a lot of things could not work as they should.
Poza tym dochodzi jeszcze sam stres - ja zawsze jestem nerwowa, nie mogę się skoordynować, gadam za dużo. A po angielsku dodatkowo zdarza mi się zapomnieć o tym, że istnieje coś takiego, jak gramatyka. Jakkolwiek, na spokojnie i w domowych pieleszach potrafię po angielsku całkiem ladnie się porozumieć. Tak, tłumaczę samą siebie. Ale nativem nie jestem i nawet nie próbuję go udawać. Mój angielski to angielski z kontaktów międzyludzkich, nie ze szkoły. Fakt, niby jakieś tam podstawy są, ale niewielkie.
Moreover, even the stress alone - I'm always bit nervous, I can't coordinate myself, I'm talking too much. In English additionally, it happens to me forget that there exists also something like grammar. Anyway, in safe anr/or home space I can speak fluently English. Yes, I'm trying to explain myself. But I'm not native and I even don't try to pretend. I've learned English from people, not at school. True, I have some basics, but not too much.
Mimo to, dzisiaj mija trzeci wieczór od kiedy moja aplikacja została zaakceptowana. Pierwszego wieczoru już miałam w profilu jedną zainteresowaną rodzinę, drugiego wieczoru pojawiła się druga.
Despite this, Today third day passed since my application was accepted. The very first day I had one request and the second one - the second one.
WOW. Dzisiaj jest trzeci wieczór i własnie skończyłam rozmawiać z drugą rodziną.
WOW. Today is the third one evening and I've already spoke with the second one family.
Jestem z siebie dumna, bo sam etap, podjęcie decyzji o rozmowie, wymagał ode mnie wysiłku psychicznego. Byłam bliska poddania się i zrezygnowania. Wszystko przez strach. Ale byłam silna. W końcu to moje marzenia a już niejednokrotnie udawało mi się pokonać ten śmieszny lęk. To jest tylko jeden krok. I wiem, że później przyjdą jeszcze następne etapy, na których będę się bać może nawet bardziej.
I'm proud of myself, cause this step, to made the decision about talk, required an extraordinary psychological effort. I was so close to give up on all of this. Everything cause I was afraid. But I'm also strong. Isn't it one of my dreams? And how many times I succeeded to go through this silly anxiety? It's just one step. And I know that lately I'll have many steps more to do, where I have to fight with even bigger doubts.
Więc rozmawialiśmy. I wszystko było bardzo miło, przynajmniej dla mnie. Host Mama prowadziła konwersację, praktycznie ją zdominowała, z czego jestem zadowolona. Poznałam dzieciaki, Host Tatę, który wypytał mnie o prawo jazdy i psa. Pochodziliśmy z iPadem po domu.
So we spoke. And everything was nice, at least for me. Host Mam have took keeping conversation for herself, she dominated it, what made me happy and pleased. I've met children, Host Dad who asked me about my driving licence, and dog. We made small walk with iPad around household.
Następne WOW.
The next one WOW.
Rozmowa się skończyła. I nie wiem, co mam o niej myśleć.
Talk get to the end, and I don't know what I should think about it.
Natomiast dopiero teraz opadają ze mnie powoli emocje.
Just now my emotions slowly are getting down.
wtorek, 1 października 2013
Berlin cz. 1.
Byłam w Berlinie wracając z Turcji.
10 kilo nadbagażu, za który jakimś cudem nie musiałam dopłacać. Chyba tylko dlatego, że leciałam z Pegasus Airlines, turecką linią lotniczą. Z tego co słyszałam, Turcy mają tendencję do zabierania duuuuuuużego bagażu.
Wylądowałam na lotnisku Berlin-Schönefeld. Oczywiście ciągle w jakiś sposób zła i smutna na życie. Zagubiona. Jak dotrzeć Do Seestraße, kiedy nie mam połączenia z internetem, jestem zmęczona a i wielbłąd mógłby nie uciągnąć moich tobołów. W Berlinie miałam problem ze znalezieniem free wi-fi. Nie wiem czemu. O ile Stambuł zdawał się pełny niezabezpieczonych połaczeń, o tyle stolica Niemiec zdawała się być pod tym względem wręcz kompulsyjna.
No nic. Koniec języka za przewodnika, tak?
Wypytując się ludzi dotarłam do znajdującej się niedaleko lotniska stacji S-Bahn, szybkiej kolei miejskiej. I mimo, że lotnisko znajduje się dosyć daleko od centrum, podróż była bardzo szybka i wygodna.
W przejściu podziemnym próbowałam się spytać chłopaka pracującego w takiej typowiej budce z dworcowym jedzeniem (może nie typowej, bo w Berlinie wszystko było jakieś takie czystsze, bardziej zadbane), czy mówi po angielsku. Z dośc buńczuczną miną odparł 'a czy Ty mówisz po niemiecku?'. Niemieckiego uczyłam się przez 9 lat i nie pamiętam z niego nic, ale odruchowo powiedziałam 'um bischen'. Chłopaka wyraźnie to zaskoczyło, jego mina była bezcenna - ten szok. Przez chwile milczał i wyraźnie nie wiedział, co teraz zrobić, ale na szczęście przeszedł na angielski.
Więc dowiedziałąm się, że mam wsiąść do S-Bahnu i dojechać do centrum. Potrzebowałam też biletu. A bilety można kupić w cudownej maszynie, której obsługa z początku mnie przerosła. W ogóle, mozna tam znaleźć polską wersję językową, co zauważyłam mojego ostatniego dnia w Berlinie, zakotwiczyłam się za bardzo na angielskim.
Ceny jak dla mnie też były oszałamiające. Ponad 7 euro za bilet dzienny. Wow. Ale jak się okazało później, takie bilety to coś fajnego. Można podróżować wszystkimi środkami komunikacji miejskiej i zwędrować cały, wielki Berlin! Przy czym kiedy tak stałam zagubiona przed tą maszyną podszedł do mnie pan.
Taki miły i usmiechnięty.
Wzbudzający zaufanie.
Odsprzedał mi bilet.
A ja głupia go odkupiłam.
Ech.
Ale. Teraz muszę iść na swój pociąg (wracam z Krakowa) więc historię dokończę innym razem.
(:
10 kilo nadbagażu, za który jakimś cudem nie musiałam dopłacać. Chyba tylko dlatego, że leciałam z Pegasus Airlines, turecką linią lotniczą. Z tego co słyszałam, Turcy mają tendencję do zabierania duuuuuuużego bagażu.
Wylądowałam na lotnisku Berlin-Schönefeld. Oczywiście ciągle w jakiś sposób zła i smutna na życie. Zagubiona. Jak dotrzeć Do Seestraße, kiedy nie mam połączenia z internetem, jestem zmęczona a i wielbłąd mógłby nie uciągnąć moich tobołów. W Berlinie miałam problem ze znalezieniem free wi-fi. Nie wiem czemu. O ile Stambuł zdawał się pełny niezabezpieczonych połaczeń, o tyle stolica Niemiec zdawała się być pod tym względem wręcz kompulsyjna.
No nic. Koniec języka za przewodnika, tak?
Wypytując się ludzi dotarłam do znajdującej się niedaleko lotniska stacji S-Bahn, szybkiej kolei miejskiej. I mimo, że lotnisko znajduje się dosyć daleko od centrum, podróż była bardzo szybka i wygodna.
W przejściu podziemnym próbowałam się spytać chłopaka pracującego w takiej typowiej budce z dworcowym jedzeniem (może nie typowej, bo w Berlinie wszystko było jakieś takie czystsze, bardziej zadbane), czy mówi po angielsku. Z dośc buńczuczną miną odparł 'a czy Ty mówisz po niemiecku?'. Niemieckiego uczyłam się przez 9 lat i nie pamiętam z niego nic, ale odruchowo powiedziałam 'um bischen'. Chłopaka wyraźnie to zaskoczyło, jego mina była bezcenna - ten szok. Przez chwile milczał i wyraźnie nie wiedział, co teraz zrobić, ale na szczęście przeszedł na angielski.
Więc dowiedziałąm się, że mam wsiąść do S-Bahnu i dojechać do centrum. Potrzebowałam też biletu. A bilety można kupić w cudownej maszynie, której obsługa z początku mnie przerosła. W ogóle, mozna tam znaleźć polską wersję językową, co zauważyłam mojego ostatniego dnia w Berlinie, zakotwiczyłam się za bardzo na angielskim.
Ceny jak dla mnie też były oszałamiające. Ponad 7 euro za bilet dzienny. Wow. Ale jak się okazało później, takie bilety to coś fajnego. Można podróżować wszystkimi środkami komunikacji miejskiej i zwędrować cały, wielki Berlin! Przy czym kiedy tak stałam zagubiona przed tą maszyną podszedł do mnie pan.
Taki miły i usmiechnięty.
Wzbudzający zaufanie.
Odsprzedał mi bilet.
A ja głupia go odkupiłam.
Ech.
Ale. Teraz muszę iść na swój pociąg (wracam z Krakowa) więc historię dokończę innym razem.
(:
Subskrybuj:
Posty (Atom)