Z liniami lotniczymi tak to już bywa, że czasem dzieją się rzeczy nieprzewidywalne, jak z pogoda w Atlancie. Nie kiedy lot się opóźni, niekiedy w ogóle zostaje odwołany. Poradami co w podobnych sytuacjach zrobić podzielę się z Wami w następnym poście.
It happens that airlines can be as unpredictable as the weather in Atlanta. Sometimes a flight is delayed, sometimes it is cancelled completely. what to do in cases like those I will share with you in next post.
Ryanair w czasie naszej krótkiej znajomości, bo pierwszy raz leciałam z nimi w październiku 2015, zaskoczył mnie niemiło i nie zostawił po sobie najlepszego wrażenia. Tego dnia, a był to poniedziałek, 21go grudnia chciałam się po prostu dostać do domu na święta. Na lotnisko w Porto podrzucił mnie Helder, nie tylko koordynator ale też przyjaciel, i pożegnawszy się ze wszystkimi, którzy byli dokoła (a było nas sporo, bo ludzie z którymi spędziłam poprzedni tydzień na wymianie młodzieży również wracali do siebie), przeszłam przez kontrolę i usiadłam pod swoim wyjściem (gatem, jeśli chcemy brzmieć 'cool'). I tak sobie czekałam, i czekałam. Minuty płynęły, a ja się nie przejmowałam. Aż do momentu, kiedy nadszedł planowany czas wylotu a samolotu ani widu, ani słychu. Lekko poddenerwowana podeszłam do stewarda, który już mnie dwa razy wcześniej odesłał uspokajając, że na pewno zdążę na przesiadkę w Lizbonie. Tym razem pan skierował mnie do biura obsługi klienta linii. Woah! Zapowiadało się ciekawie...
During our short relationship, because I flew with them in November 2015 for the first time, Ryanair surprised me in negative way and left bad impression. That day, Monday, 21st of December, I just wanted to get back home for Christmas. Helder, not only my coordinator but as well a friend, dropped me in the airport, and after saying goodbye to people (and there was quite a lot of us, because people with whom I spent previous week during a Youth Exchange were going back, too), passing through check in I sat under my gate. And I had waited and waited. The minutes were passing, and I did not care. Until the time of departure came but there was no plane to board on. Feeling anxious, I went to ask a steward, who sent me back with nothing twice already ensuring everything is going to be just fine, and I will be able to catch the other plane in Lisbon. Well... this time he told me to go to customer service. Woah! There was something interesting about to happen...
Żeby się dostać do biura, musiałam wyjść z terminalu. Cóż. Pani przy biurku powiedziała mi, żebym szybko wracała, bo mój samolot ląduje i zaraz nas będą podładować. Więc z nadzieją w serduchu, truchtem podbiegłam do kolejki do ochrony, przeprawiwszy się przez nią jeszcze raz i w stronę bramki.
To get there, I had to leave the terminal. The only advice I got from the helpdesk was to go back to the gate as fast as I am able, because my plane is landing, and we are going to be boarded. Off I went carrying hope in my heart, trotting I took my spot in the line to security check in second time this day, and not slowing down went back to the gate.
[Tu historia z życia, dramatis personae: JA (J), Ochroniarz (O) i świadkowie.
O: Wie Pani, ze limit płynów jest 100ml?
J: Taaaak...
O: A ma Pani sardynki...
J: No mam. - I w tym momencie cos zaczyna mi w mózgu świtać, zaczynam się śmiać. - Ale one są czekoladowe!
Nie uwierzył, musiałam rozpakować bagaż i mu pokazać. Biegał z tymi sardynkami po wszystkich kolegach, śmiał się i każdemu pokazywał, zachwalając przy okazji portugalską czekoladę, z której były zrobione.]
[The story of my life, dramatis personae: ME (M), Guard (G) and witnesses.
G: Do you know only 100 ml containers are allowed?
M: Yeeeees...
G: But you have sardines...
M: Yes, I do. - And here is when the light in my head goes on, I am starting to laugh. - But they are made out of chocolate!
He did not believe, I had to unpack my suitcase and show to him, just so he can take them and show to all of his workmates, laughing and complementing Portuguese chocolate they were made out of.]
Psikus. Żaden samolot nie zamierzał się pojawić, a przynajmniej nie ten, na który czekałam.
A trick played on me: There was not a plane going to land, at least not the one I was waiting for.
Okazało się, że nasz lot w ogóle został odwołany... Szczerze, kolana się pode mną ugięły. Święta już tuż tuż, a ja w 2013 i 14 byłam w Stanach, daleko od rodziny, jednym z powodów dla których tym razem zostałam w Europie była własnie potrzeba spędzenia tego czasu z rodziną. I teraz zaistniało spore ryzyko, że mogę zwyczajnie nie zdążyć. Z Lizbony, gdzie próbowałam się dostać, miałam następny lot do Warszawy już zaraz zaraz, a połączenia są chyba dwa razy w tygodniu: w poniedziałki i czwartki. Część podróżnych po prostu pojechała autobusem, w moim przypadku rozwiązanie nie było takie proste. Tam poznałam Krzyśka, który był na Erasmusie w Aveiro i też próbował wrócić na święta. Odesłano nas po raz kolejny do biura.
It turned out that our flight was one of those canceled... My knees went soft and wobbly. The Christmas was here and in 2013 and 14 I was in the USA, far away from family, and one of the reasons I decided to stay in Europe this year was to be able to go back home for this time. Now the chances were that I was going to miss it again. To Lisbon, where I was trying to get, the flight to Warsaw was departuring soon, and if I am not wrong it has just two other connections with Poland: Mondays and Thursdays, next flight was simply too late. Some of the people just went by bus provided by the airline, for me the solution was not that simple. That is where I met Krzysiek, a polish boy doing Erasmus in Aveiro in exactly the same situation. The two of us were sent again to the customer service.
Moje serducho było struchlałe z przerażenia: nie miałam ani czasu, ani pieniędzy na takie przygody. Bałam się, że Boże Narodzenie przeleci mi koło nosa, albo że za nowe bilety przyjdzie mi zapłacić więcej, niż mam na koncie (a wierzcie, że stan mojego konta niemal wiecznie oscyluje wokół zera). Przed nami kolejka była spora, ludzi złych i sfrustrowanych. Gdy wreszcie stanęliśmy przed kontuarem, szczerze mówiąc nie wiedziałam, którą taktykę obrać. Postawiłam na zmęczoną, zagubioną i biedną studentkę, która bardzo potrzebuje pomocy. I voila! Znalazły się dla nas bilety do Polski z przesiadką w Madrycie...
There was just worry in my heart: I had no time nor money for such adventures. I was afraid the Christmas is gonna pass by without me, I was worried new tickets will be way to expensive for my pocket (And trust me, my saldo is usually oscillating around big, fat zero). The line ahead was long, the line of angry, frustrated and tired people. Frankly speaking I had no idea which strategy to use when we finally arrived to the desk. My choice went for honest: tired, lost and poor student which desperately needs a solution. And voila! They found us tickets to Poland with a switch of planes in Madrid...
Serio. Lot do Madrytu był około 20:30 a stamtąd do Warszawy o 17 dnia następnego. Szczęście w nieszczęściu. Na lotnisku siedziałam od 7 rano i jedyne o czym marzyłam, to być już w domu. Ale wiecie... kiedy los daje Ci cytryny. Możesz z nich zrobić albo lemoniadę, albo tartę. Nie poddawaj się, bo za rogiem zawsze czeka rozwiązanie. Może nie takie, jakie uważasz za najlepsze, ale jeśli otworzysz oczy i pozwolisz sobie popłynąć na fali tego, co się dzieje, obiecuję, przygoda będzie niezapomniana! Z każdej chwili możesz wycisnąć tyle, ile się tylko da.
Seriously. The flight to Madrid was around 20:30 and from there to Warsaw at 5 pm the following day. It was a good thing in a bad thing. I was on the airport since 7 am, and the only dream in my head was to get home. But you know... when live gives you lemons, you can make either lemonade or a lemon pie. You shall not give up, because there is a solution awaiting behind the corner. Maybe it is not the solution you consider the best, but if you open your eyes and allow yourself to dive into what is happening, you have a chance for quite an adventure! You can take out of every moment as much as is just possible.
I... uważaj czego sobie życzysz! Bo słowa zamieniają się w rzeczywistość. Kiedy kupowałam bilety na święta, chciałam lecieć przez Madryt, ale ceny były znacząco wyższe, dlatego postawiłam na Lizbonę. No cóż. Widocznie Ryanair postanowił mi zrobić prezent pod choinkę. Powiem, że im się udało. Fakt, spędziłam 24 godziny mniej z rodziną, ale miałam też okazję liznąć trochę Madrytu. A co można w Madrycie zrobić w 8 godzin? O tym jeszcze się dowiecie!
And... beware of what you wish for! Words turn into reality. When I was buying the tickets home for Christmas, I wanted to have connection in Madrid, but it was too expensive. The choice went for cheaper connection in Lisbon. Well. Ryanair decided to make my wishes come true, as a Christmas gift. I must say, it was a good one. Truth is that I lost 24 hours with my family, but also got to discover a bit of Madrid. And what can you do in Madrid for 8 hours? I will tell you soon!
P.S.
Krzysiek uratował mi tyłek, i to dzięki niemu nie spałam na lotnisku!
P.S.
Krzysiek saved my life and thanks to him I did not sleep that night on the airport!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz