piątek, 4 marca 2016

Autostop 2. Portugalia: jak epicko utknąć w Porto/Hitchhike 2nd., Portugal: How You Get Stuck in Porto Epic Way















[Porto...]



Dzień 1., 6.12.2015, niedziela
Day 1st, 6.12.2015, Sunday 
Start: Arcos de Valdevez, Portugalia
Start: Arcos de Valdevez, Portugal
Koniec: Porto de Mós, Portugalia
Finish: Porto de Mós, Portugal
Dystans: 300 km
Distance: 300 km






Legendy głoszą, że autostopowanie w Portugalii jest trudne, niemal niemożliwe. Że Portugalczycy nie ufają obcym, że się boją zabierać ludzi do samochodów, bo bardzo często się zdarza, że są to po prostu próby napadu. Ale gdzie się tak na prawdę nie zdarza? No właśnie. 
The legends say hitch hiking in Portugal is difficult, almost impossible. It is because Portuguese do not trust strangers, they are afraid to take them into their cars - it happens that such an act of good will turned out to end as a robbery. But after all, do you know a single place in the world where it never happened? Exactly, me neither.

Osobiście uważam, że jeśli ktoś ma się zatrzymać, to się zatrzyma i pomoże Włóczykijowi. To zdecydowanie podtrzymuje ducha przygody, nawet jeśli w rezultacie parking staje się hotelem.
If someone wishes to stop, he or she will do, that is my personal believe. It helps to keep that good adventure spirit and do not loose hope even if you end up in the middle of nowhere and a gas station becomes your hotel.

Nie. Tym razem nie było tak źle. Jakkolwiek startując z Arcos późnym popołudniem - ja i Emile, mój współlokator tutejszy i towarzysz przygody - (przecież jeśli jednego dnia można przejechać 700 km to czemu mielibyśmy nie dać rady tym kilkuset kilometrom tutaj w kilka godzin?...) nie przewidzieliśmy, że utkniemy w Porto. Bo tam wysadzili nas państwo, przez których zostaliśmy zabrani z Arcos. Trochę się z nimi nie dogadaliśmy, bo jestem prawie na 100% pewna, że mogli nas zabrać dalej, no ale widocznie tak miało być.
Nope, do not worry. It was not that bad this time. However setting off from Arcos late afternoon neither me nor Emile, my flat and adventure mate (if I could cover 700 km one day why would not we get to our destination in few hours?...) expected getting stuck in Porto. That was where a lovely couple dropped us off. I suppose they did not really understand where we want to go, they were going further the way we wanted to follow as well, but I believe it happened exactly what was meant to happen.

Bo miało! 
And that was it!


W porto spędziliśmy chyba trzy godziny. Najpierw zagubieni, bo nie wiedzieliśmy w którą stronę iść. Na stacji benzynowej spytaliśmy się o drogę, i jakiś człowiek dosyć niemiło odpowiedział nam, że w jego kraju mówi się po portugalsku, nie po angielsku, i że na pewno nikt nas nie zabierze bo wszyscy będą myśleć, że jesteśmy terrorystami. Wzruszyliśmy ramionami, podziękowaliśmy mimo wszystko, i tak samo zagubieni jak przed, ruszyliśmy w dość przypadkowym kierunku, mając nadzieję, że to ten właściwy. Nie minęło pięć, no może 10 minut, jak zatrzymał się przy nas samochód. Ten sam mężczyzna ze stacji benzynowej. 'Wsiadajcie, podrzucę Was na autostradę' - mówi otwierając okno. Myśmy się trochę zdziwili, ale wskoczyliśmy.

We spent like three hours in Porto. First lost, because we did not know which way to go. There was a gas station where we asked the way, and a man answered in quite rude way it is Portugal here so we should speak Portuguese nit English and nobody is going to take us, people are too scared of terrorists. We sighed, thanked anyway and set off as lost as before. The direction was random, there was hope is the right one though. Not even five ot ten minutes passed, and a car stopped for us. It was the same guy we spoke with at the gas station. 'Hop in, I'll give you a lift' - he said rolling down the window. We were as surprised as you probably are, but no one says no to such an offer.

Rampa na autostradę nie okazała się miejscem szczęśliwym. Ponad pół godziny czatowania i nic. Poszliśmy do następnej, dokładnie to samo. Nie wiem, ile ramp wypróbowaliśmy tamtego wieczoru, ale Emile zdecydowanie zaczął tracić nadzieję. Ja jeszcze wierzyłam w przeznaczenie. Już już zaczęło się robić ciemno. Zachód słońca nad Porto okazał się czymś bajkowo malowniczym (przepraszam, nie umiałam zrobić zdjęcia na tyle dobrego, żeby godnie go oddać i się z Wami tu podzielić), cieszyłam się jak dziecko. Nie zmieniało to faktu, że ciągle nie byliśmy ani odrobinę bliżej celu. 
The entryway to the highway was not the most lucky spot. After more than half an hour of unsuccessful tries, we walked to another one. I was with exactly the same result. I do not remember how many ramps we tried that evening, but Emile started loosing hope quickly. I held onto my trust in destiny. It was getting darker and darker. te sunset above Porto was so so so breath taking (sorry, I was not able to take a photo good enough to share its beauty with you all), I was happy as a child. Anyway, nothing could change the fact that we were still stuck, and could not get to our destination any closer.

Aż w końcu! Mężczyzna koło 30stki wracający z pracy. Wskoczyliśmy. Chłopak jest cukiernikiem, pracuje w kawiarni. Wydawał się trochę zagubiona duszą, która potrzebuje towarzystwa, ale z bardzo dobrym serduchem. Wyrzucił nas na małej drodze, zostawił butelkę martini i gigantyczną czekoladę. Odjechał. My się już szykowaliśmy do złapania następnego auta, ale... okazało się, że nasza dobra dusza wróciła. Czy z nim nie zapalimy i nie porozmawiamy chwilę. Czas nie zając, prawda? A czasem chwila uwagi to najcenniejsze, co możesz podarować drugiemu. Więc zostaliśmy z nim jeszcze przez godzinę, rozmawiając, wymieniając się uwagami, słuchając muzyki. Niestety przed nami był jeszcze kawałek drogi, więc chcąc nie chcąc, musieliśmy się pożegnać. On odjechał w swoją stronę, my ruszyliśmy wzdłuż drogi.
At least! There was a guy in his early thirties going back from work. We hopped in. He was a baker working in a cafeteria/bakery. He seemed to be a bit lost soul who needed someone to keep him company, but a goodhearted soul. He dropped us off and gifted a bottle of martini and huge chocolate bar, and left. We were almost ready to start looking for another car when... he came back! He wanted us to smoke with him and talk for a bit longer. We were not in hurry, were we? And sometimes your time and a moment of attention is the most precious gift you can offer to others. So we stayed for an hour talking, exchanging ideas, listening to music. Unfortunately there was still a road ahead of us, weather we wanted or not, the time for goodbye was up. He went his way, and we ours - two different directions.

Przeszliśmy może ze dwa albo trzy kilometry, aż znaleźliśmy miejsce idealne. 
We walked two or maybe three kilometers more until we found a perfect spot.

Czasem niektórzy zachowują się bardzo... niemiło to mało powiedziane, ale nie chcę używać innych słów. Już już myśleliśmy, że ktoś się nam zatrzymuje, bo auto ewidentnie zjechało na pobocze, tylko po to by w ostatniej chwili odbić. Ludzie nim jadący wytrąbili i wygwizdali nas, rzucając jakieś komentarze i pokazując środkowe palce. Mnie to nie bardzo dotknęło. Tyle o ile moja nadzieja na bycie już w środku została zdeptana. Warto pamiętać, że kiedy ktoś zachowuję się w ten lub podobny sposób, dobrze jest nie brać tego osobiście. To jak ktoś nas traktuje, świadczy o nim. To jak my odpowiadamy, reagujemy świadczy o nas.
Sometime some people behave in quite unpleasant way. It is not enough big word, but I do not want to use a stronger one. We thought that someone is stopping for us, because the car went on a side. Apparently it was just to jerk back in last second. The people inside whistled at us, yelled something, showed middle fingers and used a lot of horn. I did not feel specially offended, but the hope to be already inside a car was crushed. It is important to remember to not take things like that personally. How someone treats us is about him/her. the way how we answer is about us.

Życie, los, fatum czy jakkolwiek to nazwiecie wynagrodziło nam szybko ten zawód. Zatrzymał się dla nas prawnik, który miał jechać tylko do Leirii. Mężczyzna jednak uświadomił sobie, że jest już bardzo późno i możemy nie dotrzeć do celu, a że serducho miał pinkie dobre, zdecydował się nas podwieźć do końca. I takim oto sposobem, blisko północy, po wysłuchaniu historii o życiu rodzinnym, trudnościach, blaskach i cieniach, zmęczeni ale szczęśliwi - wylądowaliśmy w Porto de Mós! 
Life, destiny or just an accident, whatever you want to call it, quickly rewarded us for that unpleasant moment. A lawyer stopped for us not that long after. He was supposed to go just to Leiria, but then he realized that it is late already and barely anyone goes where we want to get. His heart was truly a beautiful one, absolutely carrying. After all of that, the lawyer decided to drive us all the way. This way, after listening to the story of his life, memories from childhood, about his daughter and wife, difficulties and bright sides, tired but happy - we reached Porto de Mós!

A jak chcesz utknąć w Porto, próbuj autostopować na autostradzie. Lub w jej okolicach. Trzymam kciuki i życzę powodzenia z całego serducha. Obyście mieli więcej szczęścia, niż my.
And if you would like to get stuck in Porto, try the highway. Or around. I keep my fingers crossed and wish you luck out of my heart. I wish you for sure more luck, than we had!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz