Tak sobie siedzę w Starbucksie i mnie naszło. Czy i Wam się zdarza mieć takie abstrakcyjne wrażenie, że ten dany moment Waszego życia nadawałby się idealnie na kadr w filmie?
Nie chcę się tu bynajmniej przechwalać czy też pisać jak to jest cudownie i magicznie, i w ogóle, ale od kilku dni tak mi towarzyszy to oderwane od rzeczywistości uczucie. Pół biedy, że jak tu przyjechałam to przez pierwszy miesiąc się czułam dosłownie jak w filmie. Takim typowym, amerykańskim. Wiecie, te wszystkie domki na przedmieściach, sklepy, ludzie dookoła, ich zachowania, szkolne autobusy, samochody policyjne, autostrady. No dosłownie wszystko krzyczało 'jesteś w filmie'. Bo przecież tę scenerię znam doskonale z ekranu kinowego czy też telewizyjnego.
Tym razem ta odrealniona impresja jest bardziej osobista.
No bo siedzę sobie w Starbucksie. W uszach mam słuchawki, w słuchawkach Davit Garret i jego rockowe symfonie. Bardzo przystojny, sprzedający się medialnie skrzypek. Z wyglądu taki trochę Curt Cobain, jeśli wiecie co mam na myśli.Nie wiem czy jest dobry, ale ja skrzypce kocham. Takie nieodwzajemnione uczucie, bo dwie lewe ręce mam. Na kolanach mam komputer i kończę pisać pracę domową. Po angielsku. Plan kursu języka angielskiego jako obcego. Gdzie jeszcze trzy lata temu napisanie trzech zdań sprawiało mi ogromny problem, ba! Przewyższało moje zdolności. Przede mną kawa. Sięgam po nią czasem, upijam łyk, odstawiam, wracam do pisania. Garret gra Vivaldiego. Przymykam oczy z rozkoszą i zasłuchuję się w muzyce.
I tu mnie dopada to śmieszne, niepoważne wrażenie. Jest jak w filmie. Step Upie jakimś. Bo nic z tego, co się teraz dzieje nie jest możliwe.
Trzy lata temu gdyby mi ktoś powiedział, że pojadę do stanów, to bym uniosła sceptycznie jedną brew i zaczęła się śmiać. Mnie ledwo od pierwszego do pierwszego starczało. A Stany? Przecież to wiza, bilety, tu życie droższe. Gdyby mi ktoś powiedział, że do Turcji pojadę, reakcja byłaby dokładnie taka sama. Niemożliwe. Bo ja muszę studia skończyć, znaleźć pracę jako terapeuta, ustatkować się, wyjść za mąż, spłacić kredyt studencki. O podróżach marzyć.
Nie poddawać się. Nie można się poddawać. Nawet jeśli teraz nie masz ani pomysłu, ani siły i wszystko dookoła się wali, daj sobie czas. Rób swoje. Idź do przodu. Nie wiem jak długo będzie źle, ale w końcu się poprawi. Ciągle mam w głowię tę myśl, że ludzie którzy się poddają zwykle są o krok od osiągnięcia sukcesu. Coś w tym musi być. Z psychologii jeszcze pamiętam, że kryzysy są momentami rozwojowymi. Że zmieniają perspektywę. Nawet depresja jest uznawana za pozytywny sygnał od naszego organizmu, że coś w otoczeniu jest nie tak i trzeba to zmienić. Jedna z teorii kreatywności mówi, że porażki są pozytywne, jeśli umiemy z nich czerpać. Ludzi najbardziej kreatywnych cechuje skłonność do podejmowania wielu prób aby znaleźć właściwe rozwiązanie. To najbardziej perfekcyjne. I nie sztuką jest nie popełnić błędu, mieć zawsze z górki i być wiecznie szczęśliwym, tylko znaleźć równowagę. Umieć się podnieść, wiedzieć na czym nam zależy, ale jednocześnie być otwartym na inne możliwości.
Amen. (:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz