Potem zaczyna się czekanie na samolot. I dla coniektórych szybkie zakupy w duty free (na pokład, za poleceniem jednej z pań tam pracujących, kupiłam niesamowitą książkę, nad którą przepłakałam połowę lotu). Pomiędzy przekroczeniem bramki kontroli a wejściem na pokład samolotu zdążyłam pomyśleć, że zgubiłam nauszniki - kiedy już spisałam je na straty, okazło się, że jakimś cudem wepchnęłąm je do torby. A potem miałam na tyle szczęścia, aby zostać wybraną do dodatkowej kontroli. W sumie jeszcze w tym momencie, przed zamknięciem drzwi samolotu, chyba da się stchórzyć i uciec.
Ja czułam... nic. Może jak bym się właśnie wybierała na dwutygodniowe wakacje. Samolot zaczął kołować czy jakkolwiek to się nazywa, żeby ustawić się pod wiatr. Silniki zabuczały w ten specyficzny sposób, fizyka zadziałała wbijając nieco w fotel. No i właśnie w tym momencie poczułam mrowienie. Witaj przygodo.
Jakkolwiek, na lotnisko JFK dotarliśmy bez większych problemów. Dopiero na lotnisku udało mi się zgubić aparat, który jakiś miły pan w końcu znalazł, pan z obsługi (wcześniej usilnie próbowało mi pomóc trzech innych panów). Potem już bez mniejszych problemów znalazłyśmy kogoś od Au Pair in America, kto wsadził nas w odpowiedni samochód i tak dotarłyśmy do przeuroczego Double Tree Hotel.
Jest tyle rzeczy do opowiedzenia! Tyle rzeczy się dzieje! A ja taka padnięta! A Jody niesamowita!
Piszę te słowa z cichą nadzieją, że jutro będę miała więcej siły, żeby cokolwiek opowiedzieć.
Bless ya (;
Czekam na więcej notek ! :-))
OdpowiedzUsuńBTW., co to za książka? ;-)