[Yup, we swam in a river...]
Dzień 10., 21.07.2015, wtorek
Day 10th, 21.07.2015, Tuesday
Start: Treviso, Włochy
Start: Treviso, Italy
Koniec: Wiedeń, Austria
Finish: Vienna, Austria
Dystans: 729 km
Distance: 729 km
Dzisiaj nie będzie zbyt wielu zdjęć. Po nocy spędzonej w Treviso nie było gdzie naładować telefonów, a te z kliszy się jeszcze nie wywołały. Wstałyśmy wcześnie, chyba koło 6 i po kubku kawy z automatu na stacji, i rogaliku, także z automatu, zarzuciłyśmy plecaki, zeby zająć nasz strategiczny punkt, który dnia poprzedniego nie okazał się tak szczęśliwy. Nie czekałyśmy długo. Po parunastu minutach już siedziałyśmy w aucie z dwoma mężczyznami, którzy zmierzali do pracy. Pomogli o tyle, że wylądowałyśmy tuż przed bramkami na autostradę.
There's not that many photos today. After the night in Treviso, we weren't able to charge our phones and the ones from film aren't processed yet. We got up early, around 6and after a cup of coffe and croisant from a vending mashine, we put our belongings on the backs, and off we went to the strategical point wchich werent that lucky last night. This time there wasn't much of waiting. After few minites we were on a car with two men going to work. He helped as much as they could, and dropped us by entry on the highway.
Przed tą całą eskapadą żywiłam pewne oczekiwania. Szczególnie względem typu ludzi, którzy się będą zatrzymywać, ale... tak na prawdę nie ma regóły. Każdy może mieć w serduchu tą iskierkę 'zatrzymaj się, pomóż'. Poważnie. I tak na przykład, wydawało mi się, że kobiety się raczej nie zatrzymają (psikus!), albo że ludzie w ładnych, drogich samochodach będą nas ignorować.
Before the yourney begun (I mean, when we weren't on the road yet) I had some expectations. Especially toward people who may stop for us, but... truly saying there is no rule. Everyone can have that sparkle in his heart 'stop, help'. Seriously. For example, I was sure ladies may not stop, and here comes a surprise, they do! Or that people in nice expensive cars will rather ignore two wagabonds.
No i nie. Pan, który nas zaraz zabrał miał bardzo elegancki samochód ze skórzanymi fotelami (do których moje spocone, zakurzone i na pewno nie pachnące najlepiej ciało lekko się kleiło...), elegancką teczkę i w ogóle. Nie jechał daleko, tylko do miasta w okolicy granicy z Austrią. Dla nas zawsze bliżej celu. I wiecie? Było wcześnie rano. Większość ludzi, którzy nie musieli wstawać zapewne była jeszcze w łóżkach. A nasz kierowca się pyta, czy żeśmy już śniadanie jadły. No niby tak...
That was also not true. The gentelman who stopped for us next had really nice car with leather sits (to which my swetty, covered with dust and probebly even a bit stinky body stuck...), elegand briefcase and so on. He wasn't going far away, but still closer to the border with Austria. Always something. And you know what? It was still early in the morning. Most of people, for sure those who didn't have the neccesity to get up, was still in their beds. And the gentelmen asks us if we had breakfast already. Well, we had something breakfast-like...
Niby nie było satysfakcjonujące. Więc po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na następną kawę i następnego rogalika. A potem pożegnaliśmy się tuż za wielkim znakiem 'No autostop'. I czekałyśmy długo. W słońcu. Zmęczone i trochę zrezygnowane. Uratował nas Serb, od którego dowiedziałyśmy się sporo o wojnach i sytuacji politycznej w tamtym rejonie świata. Posiedziałyśmy u niego w domu przez chwilę, wypiłyśmy herbatę, wypaliłyśmy fajkę pokoju i miłości i... pożegnaliśmy się na przejściu granicznym. Przejścia graniczne w Europie sprawiają smutne wrażenie -te, które mijałyśmy wydawały się opuszczone i zapomniane.
Breakfast-like didn't sound good enough to him, so he took us to a cafe for next coffee and croisant. And then he dropped us off right behind huge sign 'no hitch hiking' on the front of entry to the highway. And we had waited long. Sun was shining. We were tired and loosing hope. A Serbian fellow saved us, fellow from who we heard a piece of a story about wars and political issues in his part of the world. He even took us over to his home for a cup of tea and smoked a pipe of peace and love, and... said godbyes on the border. Borders in Europe make sad impression - the ones we passed seemed to be abandoned and forgoten.
Ciężko było coś złapać, ale prócz dobrej energii, Serb podzielił się z nami informacją, że jak pójdziemy drogą w dół, to dotrzemy do autostrady, gdzie jest punkt odpoczynkowy. Po pół godziny albo i dłużej bezsskutecznych wysiłków zdecydowałyśmy się wybrać na autostradę. Gdzie... Nie przewidziałyśmy ogrodzenia. Ale przecież płoty (z drutem kolczastym?...) nie są nam straszne. Z pomocą Serbskich (albo Węgierskich?...) kierowców ciężarówek przedostałyśmy się na drugą stronę. Mój ubogi turecki pomógł się dowiedzieć, że ciężarówka, którą sobie upatrzyłam odjeżdża za godzinę. No nic. Niby możemy poczekać. Ale... tyle co się odwróciłam zagaduje do nas chłopak, gdzie jedziemy. Do Wiednia. Oni do Salzburga. To prawie po drodze (wszyscy jechali do Salzburga).
It was difficult to catch any car there (maybe because there was none), but with good energy, Serb also had given us the information how to get to a rest point on the highway, down the road. After half an hour or more we gave the thou a chance, maybe it's better to go to the highway. Where... we didn't think there will be wires and fences around. But fences and wires are not that scary. With the help of Serbian (or Hungarian?...) truck drivers, we climbed above on the right side (the one we wanted to get). My poor Turkish helped to learn that one of the trucks is leaving in about an hour, and we can go with them. We could wait, but... When I turned my back a boy from a van called where are we going. To Vienna. They are passing through Salzburg, leaving now. It was almost on the way (everyone there was going through Salzburg).
Chłopak, jak się okazało, był z kolegą, oboje Austarlijczycy pracujący w Niemczech - vanem, do
którego nas zabrali, wozili zespoły na koncerty. Fajna praca. A van miał gniazdka i mogłyśmy trochę podładować telefony. Droga do Salzburga trochę się dłużyła, nam po średnio przespanej nocy oczy się pozamykały. Klimatyzacja pomogła. W Salzburgu nie czekałyśmy długo na następny samochód, chociaż miejsce było teoretycznie koszmarne i bardzo nielegalne. Ojciec z synem akurat jechali do Wiednia na remonty, piękne serducha, dobrzy ludzie. Z nimi też się zatrzymaliśmy nad rzeką. Daga skorzystała z kąpieli, ja tylko pomoczyłam zmęczone nogi.
There were two of them, he and his friend, both from Australia working in Germany - the van they were driving was a concert tour car for various bands. Cool job as it seems. For us the most important thing were the sockets inside, and we could charge batteries a bit. The travel to Salzburg seemed to be longer than necessary, we got drowsy probably because previous night wasn't the most comfortable. Air conditioning helped it to. In Salzburg we didn't wait long, even though the spot seemed to be awful and dangerous to stop. A father with son were going to Vienna, beautiful hearts, kind people. With them we stopped by a river. Daga enjoyed the miracle of water, I just let my tired feet to get wet.
I tak oto, jakiś czas póżniej nasi wybawcy odwieźli nas praktycznie pod sam blok znajomej, u której miałyśmy się zatrzymać.. Uch.
And here's how, some time later, we got basically under the place of a friend we were supposed stay over... Uh.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz