poniedziałek, 25 listopada 2013

Ostatni tydzień/Last week

Co można robić na tydzień przed wyjazdem na przynajmniej roczną przygodę?
What can you do one week before your at least one year adventure?

Zapewne się pakować, gromadzić wszystkie potrzebne rzeczy wraz ze wszystkimi potrzebnymi dokumentami. Panikować mniej lub bardziej, przewidując tysiące czarnych scenariuszy. Być może żałować, że się podjęło taką a nie inną decyzję. Albo nie móc zasnąć z tego wszystkiego.
Undoubtedly, you can pack all of your necessary things and documents. You can be more or less panicked, and expect a thousands of bad things to happen. Maybe you can regret you made such a decision. And after all you can have problems with falling into a sleep.

A ja? 
And I?

Ja plotę sznureczki do średniowiecznych sakiewek, które powoli kończę haftować. Przy wojowniczych dźwiękach bębnów i kobzy, jakimi oczarowała mnie Clanadonia albo przy trochę komercyjnych, ale mimo wszystko porywających skrzypcach Garretta. Nucę sobie radośnie pod nosem, myślę o wyborze soundtracku do mojego nieprzewidywalnego, czy też raczej niemożliwego do przewidzenia scenariusza.  
I'm making fingerloop brides to medieval purses which I'm slowly finishing to embroide. The warrior sounds of Clanadonian drumms and pipes, and commercial but thrilling Garrett's violin keep me company. I'm humming quietly and trying to chose soundtrack for my unpredictable or rather not possible to predict script.

W duszy ciągle spokój, w pokoju lekki haos. Walizki już praktycznie spakowane, ale w trochę nierozgarnięty sposób. Znając siebie w niedzielę siądę nad nimi jeszcze raz, wyrzucę wzystko, połowe rzeczy uznam za niewarte zabrania. 
My soul is calm, but my room - messy. I almost packed my luggage, in very chaotic way. As I know myself, on Sunday I'll try pack them again, throwing away half of things of which I'll think 'not worth to takie'.

Wiem już kiedy lecę. I wiem jak bardzo 'shitty' miejsce mam. W samym środku. Żadnego okna koło mnie, więc nie wchodzą w grę zdjęcia chmurek, ani też nie z brzegu, żebym mogła wykorzystać ten bezproduktywny czas na drzemkę. Ale biorę na pokład swoje magiczne pudełko z sutaszem, żywiąc cichą nadzieję, że nie odbiorą mi jej jako produktu zakazanego przy kontroli. Przetrwamy, prawda?
I know when is my flight. And I know how much bad sit I have. In the middle. No window near me, so I have no chance for taking some pictures of clouds or use this unproductive time for nap. But I'm going to take on board my magic box with soutache. I hope needles are not forbidden on the plane. I should survive, shouldn't I?

Za tydzień o tej godzinie, czasu polskiego, będę w samolocie.
For week from now at this time (I mean Polish time zone), I'll be on the plane. 

No cóż, witaj przygodo, prawda? [W tym miejscu Wilk mruga zawadiacko okiem].
Well, hello adventure, doesn't it? [Now Wilk's blinking to you]


czwartek, 21 listopada 2013

Mała rzecz/Small thing

Najstarsza pociecha moich Hostów obchodziła niedawno urodziny. Trzynaste. A co się z tym wiąże - również Bar Micwę. 
The oldest child of my Hosts had his birthday a few days ago. And what was related with this - also his Bar Mitzvah. 

Po pierwsze Host Mama zaangażowała mnie trochę w pomoc. Chodziło o powymyślanie ozdób stołu. Z tego, co się orientuję to Bar Micwa jest dosyć ważnym wydarzeniem w życiu dzieciaczka. To w tym momencie przechodzi spod skrzydeł matki pod opiekę ojca i 'staje się mężczyzną'. Nasze współczesne standardy są trochę inne, zdecydowanie się wydłużył okres adolescencji i wczesnej dorosłości, wraz z postępem gospodarczym, lepszą ogólną sytuacją finansową krajów europejskich i amerykańskich (części azjatyckich zapewne też, ale nie posiadam na ten temat żadnej zdecydowanej wiedzy, więc nie będę się wypowiadać), i wydaje mi się całkiem prawdopodobne, że w przyszłości może jeszcze bardziej się wydłużać. Teraz się nie prokreujemy tak szybko, wolimy się rozwijać w innych dziedzinach i aspektach życia. Ale Bar Micwa jest tradycją pochodzącą jeszcze sprzed epoki Chrystusa, gdzie osoba 50cioletnia uznawana była za starą. Dzisiaj całe to zamieszanie ma trochę inny wydźwięk, nie aż tak drastyczny jak kiedyś. Tym bardziej, że pociecha moich Hostów na dobrą sprawę niedługo przejdzie spod opieki jednej Au Pair pod opiekę drugiej. Czyli mnie. (:
At first, I was a bit involver by Host Mom in arrangements. I was asked about some ideas for centerpieces. As the best of my knowledge Bar Mitzvah is quite important event in childs' life. In this day they came from mothers' to fathers' care and boy became a men. Nowadays the standards kinda different: adolescence and early adulthood periods are longer, what's caused by growing economic development and better financial situation of European and American countries (I suppose also some Asian countries, but I have no trusted informations about it and any knowledge, so I'll keep silence to not make somebody wrong), and this seems to be quilte likely for me, that in a future those periods can be even longer than now they are. We don't procreate so quickly, instead we prefer to develop ourselves in thousands other ways and fields. But Bar Mitzvah ia the tradition from ages even before Christ, when 50nth y.o. was elder and old. Today this ceremony has a bit different meaning, maybe not so 'drastic' at the other days. Moreover, the kid of my Host wil came from one Au Pair's to another care so soon. I mean to my care. (: 

A z racji jego urodzin stwierdziłam, że pójście na pocztę i wysłanie pocztówki z życzeniami nie jest zbyt dużym wysiłkiem. Jak pomyślałam, tak też zrobiłam. Radocha dziecka i Hostów była niewymierna. W sensie, małym nakładem uzyskałam bardzo dużo. 
And due to the fact that he has his birthday, I thought that's not a big effort to go to a post office and send a postcard with wishes. And as I thought, I did. Kid's joy and Hosts was priceless. I mean: I didn't do so much, but I've got a lot. 

Ludziki, pamiętajcie, że takie małe gesty są bardzo ważne. I najlepiej, jeśli płyną z potrzeby serducha. Z tej głębokiej głębi, gdzie powinna się mieścić miłość, którą macie do świata. To znaczy, byłoby świetnie gdyby w ogóle Wasze serducha całe były pełne miłości.
Guys, remember those small things matter! And if they come from yours hearts is the best. From this the deepest deep, where you should keep all of the love for world. I mean, it was great if yours hearts could be all full of love. But it's good to do things because you want, not because you have to. 

***
Do mojego wyjazdu zostało 11 dni. To tylko trochę więcej, niż tydzień. Chyba ciągle nie dociera do mnie powaga sytuacji. Natomiast jestem tak podekscytowana zakupami przedwyjazdowymi, że dopadła mnie bezsenność. Stąd notka o 3:30 a.m. czasu polskiego. Później chyba aż potłumaczę starsze, nie przetłumaczone jeszcze notki. 
11 days left to my flight. That's a bit over one week. I still don't feel like I'm going. However, I'm so ectited with shopping before travel that I can't sleep. So that's why I'm finishing writing this note at 3:30 a.m. according to the Polish time zone. I think the next one thing what I gonna do is to translate my earlier posts which I had no time to translate.

Prawdopodobnie jak będę miała z głowy pakowanie, będę tak podekscytowana spotkaniem z hostami, że bezsenność potoważyszy mi trochę dłużej. 
Once I'll finished with shopping I be so excited with meeting my Hosts, so I suppose insomnia stays as my friend for bit longer time.

fot. znalezione w internecie/photo was founded on the Internet

wtorek, 12 listopada 2013

Wilk politycznie: Psycholog

Tych kilka nieparzyście dobranych liter, śmiesznych spółgłosek i nie mniej zabawnych samogłosek, w których mieści się znaczenie. Etykieta. Mniej, lub bardziej niewinny kod, który każdemu wskaże odrobinę inny pejzaż. Skorupa, którą łatwo można rozbić.

Słowo.

To słowo mnie przerasta, nie dorastam do tego słowa. Jeszcze nie dorosłam. Pulsuje nade mną, jak czerwona, ostrzegawcza lampa, w pustej i smutnej ciszy odpowiedzialności. Za samego siebie przede wszystkim i za moje własne działania, które mogą rezonować w życiu innych, jak kamień rezonuje słabnącymi kręgami na tafli jeziora. Jak kropla deszczu, która wzburza mętną kałużę.

Kilka dni temu ciśnięto we mnie tym słowem, jakby ciskano orzechem włoskim. Twardym, ściśniętym niewinnie w skorupce, skulonym tak bezpiecznie pod zdrewniała tarczą, jak noworodek zawinięty w koce. Uśmiechnęłam się swoim najpiękniejszym z kolekcji społecznych uśmiechem. Tak, tak. Jestem z siebie dumna. Psycholog. Jak to pięknie brzmi. Jakie to ciągle puste, nienapełnione znaczeniem słowo. Skorupa bez orzecha. Bezbronna łupinka. Ta zewnętrzna strona. Kołdra, bezpieczny koc, pod którym można się skulić odpierają ataki bolesnej rzeczywistości.

Nie wiem nic. Nie mam o niczym najmniejszego pojęcia. Taki ze mnie psycholog. Mogę Ci opowiedzieć o Freudzie, Hipokratesie i Skinnerze. Jeśli chcesz, wymienię podział zaburzeń osobowości według DSM IV i może nawet ICD a potem powiem, jak bardzo terapie są nieskuteczne w róznych przypadkach. Potem opiszę, dlaczego Prozac działa i co ma wspólnego miłość z endorfiną, wazopresyną i oksytocyną, a żeby nie kończyć tak smutno przytocze kilka paragrafów z kodeksu etycznego, którego przestrzeganie jest jedynie sprawą honoru i indywidualnego prawa precedensowego.

Jestem psychologiem. Moje naiwne ego rośnie w siłę, wypina pierś dumnie, pręży obliczę w stronę słońca. Narcystycznie obstępluję sobie ściany swojego pokoju tą małą, śmieszną pieczątką, na której drobniutkie literki, słowo, które wyrasta ponad mnie zostało wycięte w tej stereotypowo burej gumie. Psycholog.

Po raz kolejny i tego roku wypuszczono na świat nierozgarniętą bandę kreatur, które nie będą nawet próbowały poddać w wątpliwość swoich kompetencji. Uwierzą w swoją siłę, wiedzę i wiarę, beztrosko próbując uszczęśliwić świat. Ilu wśród nich jest tymi, którym warto zaufać? Który z nich będzie się z dbałością i troskliwością rozwijać dalej? Kto będzie pracować cężko? Kogo prywatne kazusy nie będą przeinterpretowywały prawa na własną, egoistyczną korzyść? Kto zachowa chociażby resztki pokory? Kto nie uwierzy, że jednak nie posiadł i raczej nie posiądzie żadnej boskiej, ponadnaturalnej siły? Kto pozwoli innemu na jego inność i oprze się pokusie naginania go według własnej woli? Kto będzie w stanie zdobyć się na uważność względem drugiej istoty?

I kto w ogóle zada sobie jakiekolwiek pytanie?

środa, 6 listopada 2013

Hipsterski lans/Hipster lans

Hipsterski lans w łódzkim coffee heaven. Large gingerbread latte – kolejny malutki gwoździk do mojej bezglutenowej diety. Przeżywałam małą torturę kiedy miałam zdecydować, czym porozkoszuję się dzisiaj. Turtle latte zwycięża zwykle, ciężko się oprzeć mieszance kawy, mleka i zielonej herbaty. Brzmi dziwnie, prawda? Też podchodziłam do tego wynalazku z ostrożnością, lekko kręcąc nosem i pfyfając po cichu, że kto to takie cuda widział. Ale od kiedy spróbowałam, tak zostałam wierną fanką, chociaż w sieciówce, jaką jest coffe heaven ta zielona herbata to jakiś magiczny, zapewne pełen chemii proszek, który wsypują do kubeczka. Grunt, że nie czuć kawy. O tak, taką właśnie jestem miłośniczką kawy – uwielbiam ją tym bardziej, im mniej w mojej kawie czuję kawę. Gingerbread latte daje radę. Nawet nie muszę słodzić.
Now. I'm practicing hipster lans in Coffee Heaven in Łódź. Large gingerbread latte is the next one small nailly for bearing my gluten free diet. To have to chose what will make me pleasure today was a torture. Usually Turtle Latte is the winner, because it's difficult to resist coffee mixed with milk and green tea. It sounds weird, isn't it? Yeap, I was really careful with this invention, but since I tried, I became great fan. Never Mind that in Coffe Heaven by green tea they understand some strange powder full of chemicals, which probably even never lied next to green tea. For me the most important thing for me is that I don't taste coffee in my coffee :D Gingerbread Latte fulfilled my expectations. I even don't have to add sugar. 

A co robię w Łodzi?
But... What am I doing in Łódź?

No cóż. Od kiedy Konsulat Amerykański zmienił zasady dostarczania dokumentów, trzeba się najzwyczajniej w świecie przejechać do siedziby TNT. A najbliższa siedziba TNT względem mojego aktualnego położenia geograficznego jest w Łodzi właśnie.
Well. Since U.S. Consulate changed the rules of delivery applicants' passports, I had to come to TNT office. And the closest TNT office to my actual geographic point of living is in Łódź.

Pokonawszy utrudnienia MPK, moją nieznajomość Łodzi, różne różniaste rozkopy, które wydają się przybierać na intensywności do wprost proporcjonalnie zbliżającej się zimy, przyodziana w swój wilczy kaptur (ha! skończyłam go wczoraj wieczorem!) upolowałam swój paszport. Dokładnie na stronie 16 wlepiona jest wiza z moim creepy wizowym zdjęciem i wszystkimi potrzebnymi informacjami. Oczywiście, nie żebym wcześniej nie miała w paszporcie wolnych stron do wlepienia wizy... Może po prostu USA nie lubi Turcji i Macedonii, z których mam stempelki powbijane wcześniej (; Jest jeszcze karteczka, że uwaga! ta wiza nie gwarantuje wstępu na teren Stanów Zjednoczonych. Już wiem, dlaczego T. tak panikował w zeszłym roku.
After I get the better of MPK, my own lack of knowledge about the city, road works which seems to be as much big as winter is close, wearing my wolf's hood (yeees! it's finally done!) I've get back my passport. My visa is exactly on the 16th page of my passport, with creepy picture of mine and all necessary informations. Of course it's not like I have no free pages before the 16th. I suppose U.S.A. just don't like Turkey and Macedonia, from which I have visas on previous pages. I found also small parer with note, that visa in my passport doesn't mean I'll be allowed to enter the territory of U.S.. So now I know why T. worried so much last year.

U mnie z kolei 'spokój i długie ruchy'. Zero stresu. Przynajmniej w tym momencie. Czekam, przygotowuję się. Jutro odbiorę międzynarodowe prawo jazdy, jeszcze kupię walizkę. Czarną. Na kółkach. Dużą. I mogę się pakować. I jechać.
Anyway, I'm chilled. No stress. In this moment. I'm waiting, and preparing myself. Tomorrow I'll get my international driving licence, and I'll buy suitcase. Black. With wheels. Big. And I'll can pack my stuff, and go.


Witaj przygodo! (:
Hello Adventure! (:


A tutaj w moim kapturze/Here I am in my hood (:

sobota, 2 listopada 2013

Ostatni miesiąc

Jeśli nie wydaży się żadna tragedia, za miesiąc o tej porze będę w okolicy Nowego Jourku.

Na razie nie jestem ani szczęśliwa, ani zdenerwowana. Towarzyszy mi taki miły spokój rzeczywistości, która jeszcze się nie do końca uświadomiła. Całkiem prawdopodobne, że poczucie nierzeczywistości będzie mi towarzyszyć nawet, kiedy rzeczywistość się podzieje.

Tymczasem, robię listę rzeczy, które trzeba opanować 'przed'. Poskromić chaos.

I Host Mama do mnie dzwoniła we wtorek. W pierwszej chwili myślałam, że coś się stało. Coś strasznego. Bo mail żebym podała swój numer telefonu jeszcze raz, nie nastroił mnie optymistycznie. Czekałam przerażona, wyobrażając sobie, że jednak nie chcą mnie za członka swojej rodziny, z jakichś bliżej nieokreślonych i trudnych do wyjaśnienia przyczyn.

W końcu mała, komórkowa bestia zabrzęczała a na jej wyświetlaczu pojawił się bezsprzecznie amerykański numer. Odebrałam z sercem trzepoczącym się w piersi, jak z ptakiem w klatce z żeber. I zbombardował mnie potok słów. W sumie miłych. Od gratulacji tytułu magistra aż po odpowiedź na mój dylemat społeczny, który pozwoliłam sobie przedstawić w którymś z wcześniejszych maili. A pomiędzy tymi słowami propozycja wczesniejszego przyjazdu.

Tak, kiedy Host Mama stwierdziła, że musi do mnie zadzwonić, przez chwilę rozważałam taką opcję. Ale myślałam, że będzie to 18 listopada, nie 4. Umarłam.

Nie, chyba nie dałabym rady zdązyć w aż tak ekspresowym tempie. No i nie chciałam fundować stanu przedzawałowego swojej rodzinie, szczególnie dziadkowi, który już postanowił umrzeć w ciągu tego roku (;

Więc pozostało mi tylko odliczanie i pakowanie się.