[deszczowe Brno i ostatnie kawy w drodze]
[rainy, rainy Brno and the last coffees on the way]
Day 12th, 23.07.2015, Thursday
Start: Brno, Czechy
Start: Brno, Czech Republic
Koniec: Dom, Polska
Finish: Home, Poland
Dystans: 214 km
Distance: 214km
Brno było pochmurne od rana. Ciężkie szare chmury i architektura miasta sprawiły, że już już jedną nogą czułam się w Polsce. Tyle co pożegnałyśmy się z naszym hostem, zaczęło lać. Tuż przed największym deszczem udało nam się schować w kawiarni, gdzie postanowiłyśmy się trochę porozpieszczać. Przed nami stanęło wielkie tiramisu i cudna kawa, deser iście królewski.
Brno was cloudy since the very morning. Heavy clouds and the architecture of the city made me feel one leg in Poland already. As soon as we said bye to our host, the water poured out of the skye. We were lucky to hide before the heaviest rain in a cafeteria, where we decided to treat ourselves. Two huge tiramisu and two wonderful cups of coffee stood on the table on the front of us, kings could be envious.
Wszamałyśmy wszystko, aż nam się uszy trzęsły, zapłaciłyśmy i zarzuciłyśmy plecaki po raz nie wiadomo już który w czasie tej podróży. W międzyczasie przestało padać, chociaż niebo ciągle ciężkie było od deszczu. Znalazłyśmy biuro turystyczne, pokręciłyśmy się dokoła w sumie nie zwiedzając nic. Fontanna na rynku robi wrażenie, kamieniczki dokoła wznoszą się melancholijnie nad głowami, dokoła codzienny rozgardiasz małego miasta: ludzie, tramwaje, samochody i wszystko inne co w mieście zwykle można znaleźć.
We ate all of that, payed and put the backpacks on, again, impossible to count time during this way. Meanwhile the rain stopped, but the sky was still had worrying colors. We found the tourist office, walked a bit around do not visiting anything in particular. The fountain on the main square was impressive, the buildings were rising melancholically above our heads, around ruled daily city noises: people, trams, cars and all what you could usually find in a city.
Czesi mają przepiękne pieniądze. W końcu zdecydowałyśmy się wymienić walutę (i takim oto sposobem dowiedziałyśmy się też, ile nas kosztowały kawa i tiramisu...), wsiąść do tramwaju (oczywiście jak się okazało pojechałyśmy nie w tę stronę, co potrzeba) by dotrzeć gdzieś, gdzie według hitch wiki było dobre miejsce na autostopowanie.
Czek have beautiful money. At least we decided to exchange currency (ant that is how we learned how much the coffee and tiramisu costed...), got onto a tram (yeah, as it turned out opposite direction than we should) to finally find the place recommended by hitch wiki as perfect for hitch hiking.
Wcześniej słyszałam opowieści jaki to czeski jest podobny do polskiego, ale nie bardzo chciałam w to wierzyć. Natomiast kiedy jedne z mieszkańców Brna podszedł żeby nam uświadomić, że nie powinnyśmy zostawiać plecaków tam, gdzie je zostawiłyśmy, bo ktoś je morze ukraść, on mówił po czesku, my po polsku (jakimś dziwnym dialektem mówicie...), porozumienie się wymagało tylko niewielkiego wysiłku. Zanim złapałyśmy samochód trochę minęło, ale dostałyśmy się poza miasto, na stację benzynową gdzieś w kierunku polski. Tam też wydałyśmy nasze ostatnie pieniądze na kawę. Kiedy podjechał van w sumie tak trochę z głupia frant się zapytałyśmy, czy możemy się zabrać i... okazało się, że tak. Chłopak, bardzo fajny i sympatyczny, wyrzucił nas w Żorach, mieścince Dagi, zostawił nam trochę piwa (wspomniałam, że miał całego vana wyładowanego beczułkami?), swojego facebooka też zostawił. Tata Dagi podrzucił mnie na dworzec (łapiąc się za głowę, co też żeśmy wykombinowały), skąd dotarłam do Katowic, a z Katowic do domu, po drodze oczywiście zahaczając o najcudniejszego kebaba na świecie, w wersji XXL.
I had heard the stories how Czek language is similar to Polish, but did not believe it much. Until that day when a men came to us to say we should not be leaving backpacks where we left them, because somebody can dome and steal them. He spoke Czek, we Polish (you have weird dialect...), it required a bit of effort to understand, but was possible. Some time passed before we found a car, but after all we got out of the city to a gas station on the way to Poland. That is where we spent our last money for coffee. When a van stopped, we asked the driver if we can go with him, just like that, without any expectations, and... it turned out that yes. The guy, really great person, let us of in Żory, Daga's town. He left us some beers (did I mention his van was filled with beer kegs?) and his Facebook. Daga's dad dropped me off to the bus station, from where I got to Katowice and after eating the most wonderful, huge kebab size XXL, and caught a train home.
W domu stawić musiałam czoła ogólnemu niezadowoleniu moich najukochańszych rodziców, których w tym miejscu serdecznie pozdrawiam (tak, na swój pokraczny sposób bardzo Was kocham!). Wykąpałam się i poszłam spać z myślą o spełnionej misji, trochę pokonaniu własnego strachu i następnych przygodach.
Home I had to face my parents which I would like to greet sincerely now, and their general disappointment (yes, in my imperfect way I love you so much!). I took a bath and went to sleep with the feeling of completed mission, pride of facing my fears and plans for next adventures.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz