Próbuję trochę nadgonić z notkami, ale jest ciężko. Zdjęcia z Nowego Jorku dotknęłam tylko troszeczkę... Powoli kończę tu naukę - jeszcze dwa tygodnie! Jutro oddam wszystkie zaległe prace domowe! W końcu.
A tymczasem dwa tygodnie temu zostałam zabrana na randkę. Kino i kolacja. Słodko, nie? Po praktycznie roku czasu. Było miło - bez telefonów, Fejsa, Instagrama. Chociaż nie udało mu się mnie powstrzymać od robienia zdjęć. Impossible.
Znaleźliśmy przypadkiem cudne kino - z wypaśnymi fotelami, które zamieniają się w łóżka! Co jakiś czas podczas filmu zdarzyło mi się nacisnąć ten przycisk do ich rozkładania i podskakiwać ze strachu że co to się właściwie dzieje...
Wybraliśmy się na Hobbita oczywiście! Aż sobie później książkę kupiłam (czytam!) bo coś mi się dużo rzeczy inaczej pamięta, a czytałam chyba w podstawówce, może gimnazjum.
Potem zostałam zabrana do Cheesecake Factory, mają gluten free burgery. To w Stanach uwielbiam. Ach! Telefon mi umarł, więc jednak zdjęć nawet dłużej nie mogłam robić...
A w niedzielę go zabrałam do Medieval Times, ale o tym następnym razem. Zanim tam trafiliśmy jeszcze zahaczyliśmy o The Mall of Georgia. W poszukiwaniu legginsów...
I mój ulubiony sklep, którego nazwy nie pamiętam, ma cudowne ubrania, ceny zabójcze, praktycznie zawsze odwiedzam a jeszcze nigdy nic nie kupiłam. Nawet z wyprzedażami okazuje się, że mam węża w kieszeni jednak...
A tu z kolei coś, co mnie zadziwia. Sklep myśliwsko-wędkarsko-sportowo-turystyczny:
I wielkie akwarium w środku:
Strzelnica...
I jest nawet ścianka wspinaczkowa!
I oczywiście amunicja i broń. Chcesz rewolwer? Dubeltówkę? Shotguna? Nic prostszego - płacisz i masz...
Trochę się to gryzie z moim światopoglądem, no ale. Nie mój cyrk i nie moje małpy. Powstrzymałam się na kilku sarkastyczych komentarzach iunoszeniu jednej brwi. Sporo rzeczy jest w Stanach tak smutno skomercjalizowana, obdarta z tego czegoś, pozbawiona duszy, pośpieszna... Ech.