[niech ktoś się zlituje!
please, someone have mercy!]
Dzień 6., 17.07.2015, piątek
Day 6th, 17.07.2015, Friday
Start: Środek Niczego, Francja
Start: Middle of Nowhere, France
Koniec: Genewa, Szwajcaria
Finish: Geneva, Switzerland
Dystans: 208 km
Distance: 208 km
Kryzysy zdarzają się każdemu. Nawet najlepszym. Nawet oazom spokoju. I pewnie myślicie, że będąc w trakcie tak niesamowitej przygody, jaką jest autostopowanie po Europie, wszyscy powinni się czuć różowo i szczęśliwie. Nah.
Crisis can happen to everyone. Even to the best of us. Even to an oasis of peace. And you would not think that being in a middle of amazing story such as hitch-hiking across Europe everybody must be extremely happy, pink and always with great energy. Nope.
Mnie noc minęła w niezbyt komfortowym półśnie. Nie chodziło o to, że to podłoga i w ogóle, tylko o świadomość, że być może nasza obecność tam nie jest do końca mile widziana. Poranne mycie odbyło się w toalecie (zęby! zęby przede wszystkim!) i... tam też znalazłam tęczę!
That night was for me spent in not that comfortable state of half sleep and half awareness. It wasn't about the floor and so on, but that maybe our presence there is entirely welcome. Morning toilet had place in public restroom (teeth! teeth first!) and... that's where I found a rainbow!
Wydawać by się mogło, że dzień, który zaczyna się od tęczy nie może być zły. Śniadanie zjadłyśmy ciesząc się porannym słońcem. Na krawężniku, dzieląc resztki jedzenia, jakie jeszcze miałyśmy. Kartka z naszym celem stała oparta nieopodal. Spokój i cisza, bo nikt prócz kierowców ciężarówek i nas nie był jeszcze na nogach.
You may think that a day which started with a rainbow can't go wrong. We ate breakfast enjoying the warmth of morning sun. On the curb of a parking lot, sharing the leftovers of food. The board with our destination was near by our foot. Peace and quiet were around because nobody but truck drivers was up yet.
I wtedy okno jednej z ciężarówek się otwiera, przez okno wygląda rubaszna, wąsata twarz. Twarz coś do nas mówi, ale nie rozumiemy. Angielski niet. Musimy się nauczyć więcej języków. Ale koniec końców, przesłodka rzecz. Pan ze swojej wysokości podaje nam reklamówkę. W reklamówce skarby! Piękne, złociste śliwki. Miód, cud i piękno bezinteresowności. Jedyne, czym mogłyśmy się odwdzięczyć, to dziękuję.
And then a wind shield one of the trucks rolls down, and through that window a big mustachy face peeks. The face says something to us, but we don't understand. English, of course no. We've gotta learn more languages. But at the end something sweet happens. The trucker lifts a plastic bag. In that bag we find treasures! Beautiful, gold plums! Gentle human kindness and it's beauty. And the only thing we could give back was a thank you.
Pan nie jechał w naszym kierunku, ale znalazłyśmy kogoś, kto podwiózł nas do następnej stacji bliżej Macon. I! [Tutaj fanfary!] Jedno z moich marzeń się spełniło. Jechałyśmy wielgachną ciężarówką z francuskim truckerem!Po bezdrożach Francji z łapaczem snów dyndającym beztrosko na przedniej szybie. Miłość.
The trucker didn't go in our direction, but we found someone else who agreed to drive us to the next station closer to Macon. And! [Here we should put fanfares!] One of my biggest dreams came true. We went by a huge truck with French driver! On the roads of France with a dream catcher dangling cheerfully on the front wind shield. Love.
Nasz wybawca podrzucił nas do następnego punktu. I tam utknęłyśmy po raz kolejny. Mnie energia trochę zjechała (żarełko z glutenem zaczęło się dawać we znaki). Na szczęście złapałyśmy trochę internetu i gniazdek kontaktowych. I jakiegokolwiek jedzenia. Daga swoim niezaprzeczalnym urokiem załatwiła nam jeszcze kawę od chłopaka, który zajmował się automatami. I Daga znalazła kogoś, kto zgodził się nas podwieźć dalej. Być może była to jedyna osoba na całym gigantycznym parkingu, która zmierzała w tym samym kierunku i miała miejsce w aucie. Rozmowa obracała się dokoła idei BlaBlaCar i tego, że nas na to nie stać. No bo nie stać.
Our saviour dropped us off at next station. And there we got stuck again. My energy went down (food with gluten took care to be noticed). Fortunately we caught wi-fi and sockets. And food. Daga's charm brought us also cups of coffee from a boy maintaining coffee machines. And that was also Daga who found the next car. Perhaps that was the only one person going in the same direction and had two free spots for us. The conversation was spinning around BlaBlaCar and that we absolutely have no money for that thing. Indeed, we haven't.
Więc pan, który stwierdził, że gdyby mu się nie spieszyło, to podwiózłby nas do samej Genewy, zjechał z autostrady i zostawił nas przy wjeździe.Tu dopisało nam szczęście. Chłopak, francuz, jechał do pracy do Genewy. Voila!
The men said if he wasn't in a hurry, he would have driven us to Geneva, instead he dropped off at the entrance to the highway. There we got our luck back. Black boy who stopped for us a minute or two later was French but working where we wanted to get. Voila!
To nic, że czekało nas jeszcze kawałek niezamierzonego spaceru po mieście. Z plecakami. Z chmurami burzowymi nad głową (nastrój mam na myśli). Przynajmniej byłyśmy blisko prysznica i ciepłego posiłku. Jakkolwiek, zanim do tego doszło napięcie pomiędzy mną a Dagą chyba sięgnęło zenitu. Po ponad 10 dniach razem, ciągle w tej samej przestrzeni znalazłyśmy się w mentalnym stanie 'nie, bo nie'. W efekcie ja siadłam z plecakami podziwiając rzekę, a Daga ruszyła na polowanie za pamiątkami. Napięcie trochę zelżało.
It didn't matter we had to walk across almost entire city. With backpacks. And dark clouds above our heads (our mood I mean). At least we were getting closer to get hot shower and war meal. However, before any of that had a chance to happen, the tension between me and Daga grew awfully. After over 10 days together, always in the same space, we got to the point to have different opinions just to have them. Eventually, I stayed wit our belongings by the river and she left exploring. The tension found its way out.
Ocaliłyśmy trochę śliwek na obiad.
We saved some plums for lunch.
Genewa jest miastem pięknym i urokliwym, aczkolwiek dla polskiego portfela ceny są zabójcze. Starbucks jednak musiał być. Trochę z przekory, dla uczczenia śmiesznej, amerykańskiej tradycji, wyjazdowego nawyku. Takie lekko sarkastyczne mrugnięcie okiem do samej siebie, lekka kpina z moich własnych przyzwyczajeń. No i bardzo kreatywny sposób na urządzenie centrum informacji turystycznej powyżej.
Geneva is beautiful and charming city, however for Polish wallet the prices are crazy. But I had to have Starbucks. It was sarcastic tribute to the life I had in the USA, a blink of an eye. Sarcastic smile to myself and from myself, because I got used to that other life so easily even though it wasn't entirely mine. And of course creative tourist info point above.
W końcu znalazłyśmy Gaelle. A raczej to ona znalazła nas. Piękna istota z wielkim, ciepłym sercem i uroczym uśmiechem. Gaelle zadbała, abyśmy czuły się jak u siebie w domu, otoczyła nas tak przecudną opieką, że nawet teraz czuję ciepło w mojej duszy na samo wspomnienie. Najpierw pojechałyśmy do domku jej rodziców, którzy akurat byli gdzieś poza miastem. Tam wzięłyśmy prysznic, zjadłyśmy kolację i dane nam było nacieszyć się basenem. Tak, basenem. Dodatkowo poznałyśmy kuzynkę Gaelle i jej chłopaka. Z naszego przyjazdu zrobiła się mała impreza, na której mimo zmęczenia, bawiłyśmy się cudnie do późna.
Ewentually we found Gaelle. Or she found us if we want to be precise. Beautiful human being with huge, warm heart and sweet smile. Gaelle took care that we felt around like home, he did it so well that I feel nice warmth inside every time I think about it. First we went to her parents house since they were out. That's where we took shower, ate dinner and could enjoy a swimming pool. Yup, a swimming pool. We met also her cousins and cousin's boyfriend. Our stay there turned out into a small party, where we stayed late having great fun even though we were tired.