piątek, 16 października 2015

Autostop 1., Dzień 4. Stuttgart/Hitchhike 1st, Day 4th, Stuttgart

Stuttgart. Stuttgart to fajne miasto jest. Mają falafla. Parę fajnych kawiarni też. I Betty.I jeden dzień przerwy w podróży.
Stuttgart. Stuttgart one fine city is. They have falafel. And few nice cafeterias. And Betty. And one day of break in our journey.

Poranek był ciężki, bo nie pospałyśmy tyle, ile by trzeba było. W sensie, ile domagało się ciało. Po szybkim prysznicu przyszło wspólne śniadanie. Wegańska tofucznica z curry i ciecierzycą jest na pierwszym miejscu mojej toplisty vege przebojów. I waniliowy jogurt sojowy.
The morning was tough, because our bodies did not rest as much as they needed. As they would probably love to. After quick shower there was time for breakfast together. Vegan scrambled tofu with chickpeas got on first place on my vege hits list. As well as vanilla soya yoghurt.

Prawdę mówiąc, powinnam szybciej się zabrać za pisanie, bo wspomnienia bardzo szybko wietrzeją. Wiem, że po śniadaniu grzebałyśmy w rozdawajkowym pudle z rzeczami niepotrzebnymi i nawet udało mi się znaleźć fajną przypinkę z HardRock Cafe. Potem wybrałyśmy się popodziwiać widoki. Na szczycie było przyjemnie i spokojne. Pogoda dopisywała, tramwaje się słuchały.
Frankly speaking I should have wrote all of that sooner, because memories really quickly whiter away. I know there was a time after breakfast for digging in Betty's giveaway box with not necessary for existence things, and I found a pin from HardRock Cafe. Then we went for a walk to admire the views for the city below. It was calm and peaceful on the top. The weather was nice, trams – nicely on time.

Zaliczyłyśmy wyprawę do centrum handlowego, aby z Betty odebrać zdjęcia. Przy okazji zahaczyłyśmy o sklep ze wszystkim i niczym.
We checked out a shopping mall where Betty had to pick up photos. Using the opportunity we visited a store with everything and nothing.

Moje serce skradła Boheme Cafe. Pięknie urokliwe miejsce z wygodnymi fotelami, menu wypisanym kredą na wielgachnej tablicy za plecami baristy i... szafą grającą. Kawę przygotował nam pan, jak większość Niemców – przystojny, powalający swoją hipsterskością. Bo widzicie, mężczyźni niemieccy są zwykle bardzo przystojny, mają bardzo charakterystyczny styl, po którym z dużym prawdopodobieństwem da się poznać ich narodowości. Nie ma w tym nic złego, ot taka mała ciekawostka.
My heart was stolen by Boheme Cafe. Beautiful and charming spot with cosy chairs, menu written with a chalk on a chalkboard behind barista's back and... a music box. The gentleman who got our coffee ready, as most of Germans was handsome and smelled hipster from away. You see, Germans have rather characteristic style, by which you can recognize their nationality with great probability, and are quite handsome. It is nothing wrong, just a piece of information.

Po kawie nasze drogi się rozeszły. Betty zadbała o to, abyśmy wiedziały gdzie i jak dotrzeć. Nie zabrakło zdjęć rozkładów jazdy, taka przypadłość naszego wieku, że już nie ołówek i papier, a zapis cyfrowy. I już nawet nie do końca pamiętam, czy jeszcze gdzieś się szwendałyśmy, czy zaniosło nas prosto na spotkanie z drugą ze znajomych Dagi, na obszar kampusu, gdzie odbywała się letnia impreza studencka.
After coffee we went on our way. Betty took care about us, giving every information we could have been needing. We could not skip taking pictures of schedules of public transport. It is a disability of our century that paper and pencil were replaced by digital records. And I am not even sure any more whether we went somewhere afterwards or not, just directly to meet with another friend of Daga, to the campus where there was a summer students' festival.

Proszę Państwa, i był falafel, po raz kolejny. A impreza różniła się tym od naszych, że po pierwsze znalazł się sponsor piwa, i kega została rozlana za darmo. Jedyną ceną stanowił czas oczekiwania w kolejce. A po drugie alkohol można było nabyć w butelkach, co okazało się nie najlepszym pomysłem – podczas koncertu komuś upadła butelka i okruszki zdradzieckiego materiału rozsypały się pod sceną. Koncert ska, mój chyba pierwszy w życiu. Niektórzy co odważniejsi uskuteczniali pogo na boso. Zabawa przednia, powrót późno. Towarzystwo przednie.
Ladies and Gentlemen, and there was falafel, for the next time. And the festival was a bit different than the ones in Poland. First of all there was an entire keg of beer for which the only price you had to pay was your time in line to fill your glass. Second of all, you could buy beer in glass bottles, what I personally consider pretty dangerous, especially when the bottle falls and shatters on the ground, what happened during ska concert later that night. Some of the bravest went even pogo barefoot. Great fun, late coming back home, good company – we were lucky.

Czasu zdecydowanie za mało na wszystko.
There was not enough time for everything.

 



































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz