Stuttgart. Stuttgart to fajne miasto
jest. Mają falafla. Parę fajnych kawiarni też. I Betty.I jeden dzień przerwy w podróży.
Stuttgart. Stuttgart one fine city is.
They have falafel. And few nice cafeterias. And Betty. And one day of break in our journey.
Poranek był ciężki, bo nie
pospałyśmy tyle, ile by trzeba było. W sensie, ile domagało się
ciało. Po szybkim prysznicu przyszło wspólne śniadanie. Wegańska
tofucznica z curry i ciecierzycą jest na pierwszym miejscu mojej
toplisty vege przebojów. I waniliowy jogurt sojowy.
The morning was tough, because our
bodies did not rest as much as they needed. As they would probably
love to. After quick shower there was time for breakfast together.
Vegan scrambled tofu with chickpeas got on first place on my vege
hits list. As well as vanilla soya yoghurt.
Prawdę mówiąc, powinnam szybciej się
zabrać za pisanie, bo wspomnienia bardzo szybko wietrzeją. Wiem, że
po śniadaniu grzebałyśmy w rozdawajkowym pudle z rzeczami
niepotrzebnymi i nawet udało mi się znaleźć fajną przypinkę z
HardRock Cafe. Potem wybrałyśmy się popodziwiać widoki. Na
szczycie było przyjemnie i spokojne. Pogoda dopisywała, tramwaje
się słuchały.
Frankly speaking I should have wrote all
of that sooner, because memories really quickly whiter away. I know
there was a time after breakfast for digging in Betty's giveaway box
with not necessary for existence things, and I found a pin from
HardRock Cafe. Then we went for a walk to admire the views for the
city below. It was calm and peaceful on the top. The weather was
nice, trams – nicely on time.
Zaliczyłyśmy wyprawę do centrum
handlowego, aby z Betty odebrać zdjęcia. Przy okazji zahaczyłyśmy
o sklep ze wszystkim i niczym.
We checked out a shopping mall where
Betty had to pick up photos. Using the opportunity we visited a store
with everything and nothing.
Moje serce skradła Boheme Cafe.
Pięknie urokliwe miejsce z wygodnymi fotelami, menu wypisanym kredą
na wielgachnej tablicy za plecami baristy i... szafą grającą. Kawę
przygotował nam pan, jak większość Niemców – przystojny,
powalający swoją hipsterskością. Bo widzicie, mężczyźni
niemieccy są zwykle bardzo przystojny, mają bardzo charakterystyczny
styl, po którym z dużym prawdopodobieństwem da się poznać ich
narodowości. Nie ma w tym nic złego, ot taka mała ciekawostka.
My heart was stolen by Boheme Cafe.
Beautiful and charming spot with cosy chairs, menu written with a
chalk on a chalkboard behind barista's back and... a music box. The gentleman who got our coffee ready, as most of Germans was handsome
and smelled hipster from away. You see, Germans have rather
characteristic style, by which you can recognize their nationality
with great probability, and are quite handsome. It is nothing wrong,
just a piece of information.
Po kawie nasze drogi się rozeszły.
Betty zadbała o to, abyśmy wiedziały gdzie i jak dotrzeć. Nie
zabrakło zdjęć rozkładów jazdy, taka przypadłość naszego wieku,
że już nie ołówek i papier, a zapis cyfrowy. I już nawet nie do
końca pamiętam, czy jeszcze gdzieś się szwendałyśmy, czy
zaniosło nas prosto na spotkanie z drugą ze znajomych Dagi, na
obszar kampusu, gdzie odbywała się letnia impreza studencka.
After coffee we went on our way. Betty
took care about us, giving every information we could have been
needing. We could not skip taking pictures of schedules of public
transport. It is a disability of our century that paper and pencil
were replaced by digital records. And I am not even sure any more
whether we went somewhere afterwards or not, just directly to meet
with another friend of Daga, to the campus where there was a summer
students' festival.
Proszę Państwa, i był falafel, po
raz kolejny. A impreza różniła się tym od naszych, że po
pierwsze znalazł się sponsor piwa, i kega została rozlana za
darmo. Jedyną ceną stanowił czas oczekiwania w kolejce. A po
drugie alkohol można było nabyć w butelkach, co okazało się nie
najlepszym pomysłem – podczas koncertu komuś upadła butelka i okruszki zdradzieckiego materiału rozsypały się pod sceną.
Koncert ska, mój chyba pierwszy w życiu. Niektórzy co odważniejsi
uskuteczniali pogo na boso. Zabawa przednia, powrót późno. Towarzystwo przednie.
Ladies and Gentlemen, and there was
falafel, for the next time. And the festival was a bit different than
the ones in Poland. First of all there was an entire keg of beer for
which the only price you had to pay was your time in line to fill
your glass. Second of all, you could buy beer in glass bottles, what I
personally consider pretty dangerous, especially when the bottle
falls and shatters on the ground, what happened during ska concert
later that night. Some of the bravest went even pogo barefoot. Great
fun, late coming back home, good company – we were lucky.
Czasu zdecydowanie za mało na
wszystko.
There was not enough time for
everything.