To ogólnie bardzo duży deal. I jak każde inne święto okazja do zarobienia pieniędzy na wszystkich tych kartkach, czekoladkach i innych. A zaraz po Walentynkach na półki sklepowe oczywiście wjeżdżają już kurczaczki i zajączki, bo jakże by tak.
Ja się w zeszłym roku trochę zgapiłam i tak mi przeleciało do święto bez kartek i czekoladek (rozdawania) bo chłopaka nie ma ani nikogo takiego do kochania nie było. Tak, jakby świętować związki można było tylko w ten dzień... Ale w tym roku nadrobiłam!
I oczywiście znane i lubiane sweet hearts (dwie wielgachne torebki w spiżarni do dzisiaj leżą, nie żartuję!)
A po słodycze na promocji! :D
Ja się przed świętowaniem z A. trochę opierałam jednak, że niby nam to niepotrzebne i tak dalej. Walentynki wypadały na sobotę, dlatego my sobie rozpustny dzień zrobiliśmy w niedzielę. Ze śniadaniem do łóżka. Śniadaniem w sensie truskawek w czekoladzie i jabłka dla mnie ^^
A potem na późny lunch rozpusta - Melting Pot - restauracja w której cały posiłek jest serwowany w formie fondue. Powiem, że w życiu nie jadła niczego fajniejszego i tak dobrego. Ba! Nawet do zjedzenia krewetek się tutaj dałam przekonać!
I w ogóle Francja elegancja, bo zaczęło się od przystawek, potem mała sałatka, później danie główne...
...a później deser!
I Martini czekoladowe na zakończenie.
Ruszyć się nie mogłam. Cena kosmiczna. Ale raz w życiu było warto. Absolutnie.