piątek, 27 listopada 2015

Autostop 1., Dzień 7. Genewa/Hitchhike 1st, Day 7th, Geneva



Poranek w Genewie okazał się błogosławieństwem. Wiecie, dla mnie nie ma dużego znaczenia, czy śpię w łóżku, na podłodze, pod gołym niebem czy w namiocie. Słońce czy deszcz, wszystko jest do zniesienia kiedy masz wokół siebie odpowiednich ludzi. A kiedy pozwolisz sobie na doświadczenie czegoś innego, niż zwykle, zaczynasz doceniać proste rzeczy (osobiście, ciągle pamiętam jak cudownie smakowały ziemniaki z surówką po 9 dniach jedzenia samego chleba). Takie, jak na przykład spokojne śniadanie na tarasie, wygrzewając się w promieniach słońca.
The morning in Geneva turned out to be a blessing. You know, it doesn't really matter to me whether I sleep in a bed, on a floor, under stars or in a tent. Shine or rain, you can go through everything if you have the right people around. And when you allow yourself to experience something enterily different, you learn to appreciate small things (I still remember the amazing taste potatoes with salad had after 9 days of eating just bread). This time it was eating breakfast on the tarrace and enjoying the sun.








Gaelle zadbała o nas lepiej, niż mogłyśmy sobie nawet zamarzyć (właściwie, to każdy kogo spotykałyśmy na naszej drodze ślicznie o nas dbał). Zdecydowałyśmy się zostać w Genewie na następne 24 godziny. Poszłyśmy 'na miasto', nauczyłyśmy się jak powiedzieć 'mam na imię' po francusku, zobaczyłyśmy przedziwne miejsce, gdzie dwie rzeki się ze sobą łączą - wody jednej były burozielone, drugiej głęboko granatowe. Niedziela. O samym mieście mogę powiedzieć niewiele, bo bardziej byłam skupiona na ludziach (człowieku?). Z tym człowiekiem pojechałyśmy na górę Saleve, skąd sącząc kawę dane nam było podziwiać błękitne niebo i Mont Blanc, którego nie mogłyśmy znaleźć pośród innych szczytów. Ciężko wyobrazić sobie piękniejszy dzień. 
Gaelle took better care of us, than we dreamed about (actually, the thing about taking care of us applies to every person we met on our journey). We decided to spent this day in Geneva. We went to the down town, learned how to say 'my name is' in French, saw strange place where two rivers meet - the water in wan was muddy green, the other one was deep navy blue. Sunday. I can tell almost nothing about the city itself, however it;'s not my ignorance but different focus which was on people (one human?). With that human we went to the mountain called Saleve, where sipping coffee we got to admire blue blue sky and Mont Blanc almost impossible to find among other peeks. It's hard to imagine a day more beautiful.














Wieczorem znowu wybrałyśmy się do domu rodziców Gaelle, gdzie urządziłyśmy kolejną mała imprezę, nacieszyłyśmy się basenem, a ja nauczyłam się otwierać szampana. Były rozmowy, żarty, wspomnienia. Wspólne gotowanie i sprzątanie. W tamtym momencie życie było tak zwyczajnie zwyczajne, cała podróż wydawała się odległa i nierealna. Aż do następnego ranka.
For the evening we again went to Gaelle's parents' house, where again we had little party, where again we enjoyed the swimming pool and I learned how to open champagne. There were talks, jokes, laughter and memories. There were cooking togethere and cleaning together. At that moment life was so usually usual, the entire journey seemed to be just a fairytale, faraway dream. Until the next morning at least.

Tym razem nacieszcie się zdjęciami, nie moją gadaniną.
This time enjoy the photos, not my talking.




wtorek, 17 listopada 2015

Autostop 1., Dzień 6. Środek Niczego - Genewa/Hitchhike 1st, Day 6th, Middle of Nowhere - Geneva

 [niech ktoś się zlituje!
please, someone have mercy!]


Dzień 6., 17.07.2015, piątek
Day 6th, 17.07.2015,  Friday
Start: Środek Niczego, Francja
Start: Middle of Nowhere, France
Koniec: Genewa, Szwajcaria
Finish: Geneva, Switzerland
Dystans: 208 km
Distance: 208 km




Kryzysy zdarzają się każdemu. Nawet najlepszym. Nawet oazom spokoju. I pewnie myślicie, że będąc w trakcie tak niesamowitej przygody, jaką jest autostopowanie po Europie, wszyscy powinni się czuć różowo i szczęśliwie. Nah. 
Crisis can happen to everyone. Even to the best of us. Even to an oasis of peace. And you would not think that being in a middle of amazing story such as hitch-hiking across Europe everybody must be extremely happy, pink and always with great energy. Nope.

Mnie noc minęła w niezbyt komfortowym półśnie. Nie chodziło o to, że to podłoga i w ogóle, tylko o świadomość, że być może nasza obecność tam nie jest do końca mile widziana. Poranne mycie odbyło się w toalecie (zęby! zęby przede wszystkim!) i... tam też znalazłam tęczę! 
That night was for me spent in not that comfortable state of half sleep and half awareness. It wasn't about the floor and so on, but that maybe our presence there is entirely welcome. Morning toilet had place in public restroom (teeth! teeth first!) and... that's where I found a rainbow!
 Wydawać by się mogło, że dzień, który zaczyna się od tęczy nie może być zły. Śniadanie zjadłyśmy ciesząc się porannym słońcem. Na krawężniku, dzieląc resztki jedzenia, jakie jeszcze miałyśmy. Kartka z naszym celem stała oparta nieopodal. Spokój i cisza, bo nikt prócz kierowców ciężarówek i nas nie był jeszcze na nogach. 
You may think that a day which started with a rainbow can't go wrong. We ate breakfast enjoying the warmth of morning sun. On the curb of a parking lot, sharing the leftovers of food. The board with our destination was near by our foot. Peace and quiet were around because nobody but truck drivers was up yet.

I wtedy okno jednej z ciężarówek się otwiera, przez okno wygląda rubaszna, wąsata twarz. Twarz coś do nas mówi, ale nie rozumiemy. Angielski  niet. Musimy się nauczyć więcej języków. Ale koniec końców, przesłodka rzecz. Pan ze swojej wysokości podaje nam reklamówkę. W reklamówce skarby! Piękne, złociste śliwki. Miód, cud i piękno bezinteresowności. Jedyne, czym mogłyśmy się odwdzięczyć, to dziękuję. 
And then a wind shield one of the trucks rolls down, and through that window a big mustachy face peeks. The face says something to us, but we don't understand. English, of course no. We've gotta learn more languages. But at the end something sweet happens. The trucker lifts a plastic bag. In that bag we find treasures! Beautiful, gold plums! Gentle human kindness and it's beauty. And the only thing we could give back was a thank you.

Pan nie jechał w naszym kierunku, ale znalazłyśmy kogoś, kto podwiózł nas do następnej stacji bliżej Macon. I! [Tutaj fanfary!] Jedno z moich marzeń się spełniło. Jechałyśmy wielgachną ciężarówką z francuskim truckerem!Po bezdrożach Francji z łapaczem snów dyndającym beztrosko na przedniej szybie. Miłość.
The trucker didn't go in our direction, but we found someone else who agreed to drive us to the next station closer to Macon. And! [Here we should put fanfares!] One of my biggest dreams came true. We went by a huge truck with French driver! On the roads of France with a dream catcher dangling cheerfully on the front wind shield. Love.
Nasz wybawca podrzucił nas do następnego punktu. I tam utknęłyśmy po raz kolejny. Mnie energia trochę zjechała (żarełko z glutenem zaczęło się dawać we znaki). Na szczęście złapałyśmy trochę internetu i gniazdek kontaktowych. I jakiegokolwiek jedzenia. Daga swoim niezaprzeczalnym urokiem załatwiła nam jeszcze kawę od chłopaka, który zajmował się automatami. I Daga znalazła kogoś, kto zgodził się nas podwieźć dalej. Być może była to jedyna osoba na całym gigantycznym parkingu, która zmierzała w tym samym kierunku i miała miejsce w aucie. Rozmowa obracała się dokoła idei BlaBlaCar i tego, że nas na to nie stać. No bo nie stać.
Our saviour dropped us off at next station. And there we got stuck again. My energy went down (food with gluten took care to be noticed). Fortunately we caught wi-fi and sockets. And food. Daga's charm brought us also cups of coffee from a boy maintaining coffee machines. And that was also Daga who found the next car. Perhaps that was the only one person going in the same direction and had two free spots for us. The conversation was spinning around BlaBlaCar and that we absolutely have no money for that thing. Indeed, we haven't.

 Więc pan, który stwierdził, że gdyby mu się nie spieszyło, to podwiózłby nas do samej Genewy, zjechał z autostrady i zostawił nas przy wjeździe.Tu dopisało nam szczęście. Chłopak, francuz, jechał do pracy do Genewy. Voila! 
The men said if he wasn't in a hurry, he would have driven us to Geneva, instead he dropped off at the entrance to the highway. There we got our luck back. Black boy who stopped for us a minute or two later was French but working where we wanted to get. Voila!
To nic, że czekało nas jeszcze kawałek niezamierzonego spaceru po mieście. Z plecakami. Z chmurami burzowymi nad głową (nastrój mam na myśli). Przynajmniej byłyśmy blisko prysznica i ciepłego posiłku. Jakkolwiek, zanim do tego doszło napięcie pomiędzy mną a Dagą chyba sięgnęło zenitu. Po ponad 10 dniach razem, ciągle w tej samej przestrzeni znalazłyśmy się w mentalnym stanie 'nie, bo nie'. W efekcie ja siadłam z plecakami podziwiając rzekę, a Daga ruszyła na polowanie za pamiątkami. Napięcie trochę zelżało.
It didn't matter we had to walk across almost entire city. With backpacks. And dark clouds above our heads (our mood I mean). At least we were getting closer to get hot shower and war meal. However, before any of that had a chance to happen, the tension between me and Daga grew awfully. After over 10 days together, always in the same space, we got to the point to have different opinions just to have them. Eventually, I stayed wit our belongings by the river and she left exploring. The tension found its way out.

Ocaliłyśmy trochę śliwek na obiad.
We saved some plums for lunch.
 


Genewa jest miastem pięknym i urokliwym, aczkolwiek dla polskiego portfela ceny są zabójcze. Starbucks jednak musiał być. Trochę z przekory, dla uczczenia śmiesznej, amerykańskiej tradycji, wyjazdowego nawyku. Takie lekko sarkastyczne mrugnięcie okiem do samej siebie, lekka kpina z moich własnych przyzwyczajeń. No i bardzo kreatywny sposób na urządzenie centrum informacji turystycznej powyżej.
Geneva is beautiful and charming city, however for Polish wallet the prices are crazy. But I had to have Starbucks. It was sarcastic tribute to the life I had in the USA, a blink of an eye. Sarcastic smile to myself and from myself, because I got used to that other life so easily even though it wasn't entirely mine. And of course creative tourist info point above.






W końcu znalazłyśmy Gaelle. A raczej to ona znalazła nas. Piękna istota z wielkim, ciepłym sercem i uroczym uśmiechem. Gaelle zadbała, abyśmy czuły się jak u siebie w domu, otoczyła nas tak przecudną opieką, że nawet teraz czuję ciepło w mojej duszy na samo wspomnienie. Najpierw pojechałyśmy do domku jej rodziców, którzy akurat byli gdzieś poza miastem. Tam wzięłyśmy prysznic, zjadłyśmy kolację i dane nam było nacieszyć się basenem. Tak, basenem. Dodatkowo poznałyśmy kuzynkę Gaelle i jej chłopaka. Z naszego przyjazdu zrobiła się mała impreza, na której mimo zmęczenia, bawiłyśmy się cudnie do późna.
Ewentually we found Gaelle. Or she found us if we want to be precise. Beautiful human being with huge, warm heart and sweet smile. Gaelle took care that we felt around like home, he did it so well that I feel nice warmth inside every time I think about it. First we went to her parents house since they were out. That's where we took shower, ate dinner and could enjoy a swimming pool. Yup, a swimming pool. We met also her cousins and cousin's boyfriend. Our stay there turned out into a small party, where we stayed late having great fun even though we were tired.

 



piątek, 6 listopada 2015

Autostop 1., Dzień 5. Stuttgart - Środek Niczego/Hitchhike 1st, Day 5th, Stuttgart - Middle of Nowhere

 [Odpoczęte i gotowe zacząć nowy dzień z entuzjazmem!]


Dzień 5., 16.07.2015, czwartek
Day 5th, 16.07.2015,  Thursday
Start: Stuttgart, Niemcy
Start: Stuttgart, Germany
Koniec: Środek Niczego, Francja
Finish: Middle of Nowhere, France
Dystans: 503 km
Distance: 503 km

Już, już za chwilę wyjaśniam wszystko. Czytajcie, a się dowiecie. 
One moment, and I'll explain everything. Read below to learn.

Poranek w Stuttgarcie nadszedł... och tak, po raz kolejny za wcześnie (co jest z Wami nie tak, Niemcy?!). Zjadłyśmy śniadanie z Betty, wspięłyśmy się przez okno jej pokoju na zewnątrz. Myśl, że już czas najwyższy ruszać kołatała się gdzieś tam z tyłu głowy, ale uparcie ją ignorowałyśmy, ciesząc się tymi ostatnimi chwilami bez ciężaru plecaka, w cieniu drzew i budynku. Ostatnie słowa, ostatnie uśmiechy i ostatnie uściski. Takie do zobaczenia kiedyś. Może. 

The morning in Stuttgart came... oh, yes, again way too quickly (Germany, what's wrong with you?!). We had breakfast with Betty, then climbed through her window on the street. The thought it's time to go was somewhere, deep behind other thoughts, ignored so we could freely enjoy those last moments without the weight of backpacks, hidden in the shades of trees and building. Last words, last smiles and last hugs felt heavily between us. See you someday. Maybe. Hopefully.







Przyznam szczerze, że do naszego punktu 'wylotowego' podjechałyśmy czymś na kształt tramwaju skrzyżowanego z pociągiem. Potem musiałyśmy jeszcze kawałek iść, szukając dogodnego miejsca. Spory kawałek. W upale. Z ciężarem na plecach i namiotem, który na nic się nie przydał, a tylko zawadzał. Zmęczone doczłapałyśmy gdzieś, gdzie prawdopodobnie miałyśmy szansę coś złapać. 
Frankly speaking, we got to our departure point using something between a train and tram. We had to walk also really long time, looking for perfect spot. Like walk a lot. Under burning sun. With the backpacks and the tent, which was absolutely useless, bud bothered us a lot. Already tired, we came to a place, where it was possible to catch a car.

Zrzuciłyśmy plecaki przy czymś pomiędzy zatoczką a skrzyżowaniem. Wiecie, duch przygody czasem trochę podupada, kiedy Ci ewidentnie nie idzie. No ale nie można się poddawać. I w sumie w tamtym konkretnym momencie nawet nie do końca próbowałyśmy złapać jakiś samochód. Po prostu stałyśmy, poiłśmy się i smarowałyśmy kremem z filtrem. A tu wziuuuuum! Auto!
We dropped the backpacks on the ground near a crossroad. The spirit of adventure can die slowly when you're not much lucky. But you can't give up. And at that particular moment we weren't even that much of trying to catch any car. We just stood there, drinking water and putting sunscreen on, and... A car!

  Pani nas zabrała jakieś 30 kilometrów, wysadziła na stacji benzynowej. Stacja benzynowa może być dobrym miejscem do łapania stopa pod warunkiem, że a) nie znajduje się po przeciwnej stronie drogi względem kierunku podróży, b) nie jest to stacja benzynowa na autostradzie we Francji i c) nie jest to stacja benzynowa w Milanie obok McDonald's  tuż przed wjazdem na autostradę. Ta akurat podpadała po punkt a), ale i tak skożystałyśmy z toalety, uzupełniłyśmy zapasy wody, rozejżałyśmy się dokoła i uznawszy, że nic tu dla nas nie ma, wróciłyśmy na naszą stronę drogi. Parę kroków dalej była bardzo wygodna do postoju zatoczka, na której się półradośnie rozlokowałyśmy.
The lady took us maybe 30 kilometres further toward our goal, dropping of by a gas station. A gas station may be a great base unless a) it's on the other side of the road that the direction you travel, b)it's a gas station on a highway in France, c) it's a gas station in Milan by McDonald's right by a ramp to the highway. This was point a), but we used the opportunity to go to restroom and refill the bottles with water. After taking a look around we decided we have nothing to do here, we crossed the road to get on another side. Few steps further there was a nice place to stop a car if someone wished, so we set up there.

 

Na samochód nie czekałyśmy długo. Pół godziny to nie jest długo, na prawdę. Zatrzymał się nam... Rosjanin! Sytuacja z nim była trochę śmieszna, trochę niezręczna. Tak na prawdę nie wiem dokąd zmierzał, skąd jechał i czy było mu po drodze. Najpierw miał nas podrzucić do Karlsruhe, trochę się zgubił, wziął nie ten zjazd z ronda, zawracaliśmy. Dotarliśmy do Karlsruhe, i zawsze jest ta nutka niepewności, kiedy próbujesz się porozumieć z kimś, kogo języka nie rozumiesz. A tak było i tutaj. Trochę niemiecki, trochę rosyjski, my po angielsku. Rosyjska muzyka w tle. Jesteśmy w Karlsruhe, więc we mnie rośnie pewność, że zaraz nas gdzieś wysadzi i znowu będziemy musiały szukać jakiegoś dogodnego miejsca do łapania stopa. Minęłyśmy jednego chłopaka na wiadukcie, który próbował szczęścia ale nasz Rosjanin pokiwał palcem. 
We hadn't been waiting long for a car. Half an hour it is not long, seriously. The guy who stopped was... Russian. The whole situation was a little bit funny and a little bit awkward. Until this day I don't know where the guy was coming from and going to, and even if picking us up was on his way at least a bit. We asked him to drop us off in Karlsruhe, and there's always that scent of not knowing for sure anything when you try to communicate with someone you don't have common language with. That how it was this time. A bit of German, a bit of Russian, we in English. Russian music was playing in the background. We got to Karlsruhe, and we just know the moment to say goodbyes is getting closer and closer, and we will need to find another kind human being and good spot for that. We passed one boy on a bridge who was travelling the same way we were, but the Russian wiggled his index finger in an international gesture meaning no.

Zatrzymaliśmy się jakieś pół kilometra dalej, wysiadamy z samochodu. Dla mnie to znak, że już koniec tej przyjemności, ale nie. On kiwa palcem, żebym nie wyciągała plecaka. Że zjemy coś najpierw. Nooooo... ok. Wiecie, ja mam syndrom Kobiety Niezależnej. To znaczy, że już proszenie kogoś o podwózkę jest dla mnie wyjściem poza strefę komfortu. A pozwolenie obcemu człowiekowi na postawienie obiadu znaczy nie mniej, nie więcej jak walkę z samą sobą, by nie odmówić. W niektórych kulturach nakarmienia gościa jest bardzo ważnym elementem i czasem trzeba pozwolić innym o siebie zadbać, wierząc, że wszystkie działania wynikają ze zwyczajnej, ludzkiej dobroci.
We stopped maybe 500 meters further, left the car. For me it was a sign that this part of the journey is over and we should put our backpacks on to wander around. But he does the same gesture with finger as moment ago, don't take the backpack yet. We'll eat something first. Soooo... ok. You know, I have that syndrome of Independent Woman. That means even asking somebody to give me a lift is out of my comfort zone. And allowing anyone to pay for me is way behind the borders, it means I'm struggling with myself. In some culture hostility requires you to feed your guest and saying no is extremely impolite. Besides, sometimes you can let another people to take care of you, and believe all those actions have the source in human kindness. 

Zjadłyśmy więc obiad, pożywny i syty, porozmawialiśmy jak tylko się dało. Okazało się, że nasz Rosjanin jest istotą dosyć bogatą, z domami tu i tam. Dał nam swój numer i maila, kazał się odezwać. Zaprosił nas do siebie. Kelnerka trochę dziwnie się na mnie i Dagę patrzyła, ale z mojej strony te spojrzenia był ignorowane. W końcu nadszedł czas najwyższy ruszyć dalej. I znowu myślałam, że to już pożegnanie, że koniec. A tu psikus! Okazało się, że Rosjanin podwiezie nas dalej! Tak, jakby zupełnie nie miał co robić tego pięknego, słonecznego dnia. Absolutnie, a nasza obecność okazała się jedyną rozrywką, odskocznią od codzienności.
We ate big, filling lunch, talked as much as we just were able. It turned out our Russian guy is pretty rich, with houses here and there. He gave us his phone number and email address, asked to stay in touch, invited over. The waitress was giving us strange looks, but I ignored her. Eventually, there was the right time to set off. And here again I thought we will wave goodbye to our savior, that its over. And surprise! It wasn't! It turned out he's gonna take us further! Like he had nothing better to do but drive us around, and our presence was pleasant change in his daily routines.

Takim oto sposobem dotarłyśmy na stację na autostradzie pomiędzy Karlsruhe a Offenbachem. Rosjanin jeszcze nas chciał na kawę zabrać, ale słońce już chyliło się ku zachodowi, a przed nami jeszcze kawałek drogi do Genewy. Było trochę przyjaznych uścisków, wiele podziękowań, dużo 'uważajcie na siebie, odezwijcie się'. I... każdy poszedł w swoją stronę. W sensie, on do toalety, my szwędać się po parkingu.
That way we got to a rest point on a highway somewhere between Karlsruhe and Offenbach. He offered to take us for coffe, but it was going late already and we had long way to go to Geneva. There were few friendly hughs, lot of thanks, more 'take care, write me'. And everybody went his way. I mean, he went to a restroom, we to look for good souls on the parking lot.
 
Mnie od razu wpadł w oko duży van z przyczepą na której stała osobówka. Nie jestem pewna, czy był to pierwszy samochód, do którego podbiłyśmy, ale okazało się, że tak, wezmą nas, ale jadą do Hiszpanii przez Francję, więc dlaczego nie zahaczyć jeszcze o Francję? Po raz pierwszy zostałyśmy zapytane o dokumenty, czy podróżujemy legalnie. Okazało się, że mężczyzna i kobieta są rodzeństwem, ale skąd dokładnie, nie powiedzieli, a słuchając języka ciężko było rozgryźć, bo nie brzmiał ani na Portugalski ani na Hiszpański.
Big van with a trailer with car on it got my attention immediately. Now I'm not sure  if it was the first car we went to, but it turned out they can take us. They were going to Spain through France. It wasn't not necessarely on our way, but why not? That was first time when somebody asked if we have papers to travel. They were siblings, but from where exactly, didn't tell us, and listening just to the language was hard to tell, because it sounded neither like Spanish, nor Portuguese.  




Rozmowa trochę się kleiła na początku, potem chyba wyszło nasze zmęczenie.  Trochę przysypiałyśmy na tylnym siedzeniu, trochę pęcherz dawał o sobie znać. Ja się zaczęłam modlić o łazienkę. Na szczęście dotarliśmy do granicy, a za granicą był market, pod którym się znaleźliśmy. Bo ceny we Francji są niskie. Tutaj doświadczyłyśmy po raz kolejny i nie ostatni w czasie tej podróży, ludzkiej dobroci. Zostałyśmy nakarmione. Siostrze naszego kierowcy nie bardzo się to podobało, można było poznać po minie i tonie głosu, ale chłopak nie pozwolił nam za nic zapłacić, co było przesłodkie i przekochane. 
The words were flowing on the beginning, but then being so tired got into the way. We napped on the back sit, praying for a stop to go to a restroom as soon as possible. I really did pray for that. Fortunately we got to the French boarder where was a town in which was a grocery store, where we stopped. Because prices in France are low. That was one more time when we experianced human kindeness, not the last one though. We were feeded. The girl didn't like it much, you could see it in her face and the tone of her voice, but the boy didn't let us pay for groceries, even though we tried. That was sweet and lovely.


 
Wszystko byłoby cudnie i ładnie, gdyby nie droga. Jeśli macie utknąć na autostradzie we Francji, nie próbujcie. Nie zatrzymujcie się na tych stacjach odpoczynkowych. Myśmy tak wylądowały na odcinku gdzieś pomiędzy Dijon a Macon. Gdybyśmy jechały niżej, do Marsylii, wszystko byłoby w porządku. Zresztą, tuż po tym jak życzyliśmy rodzeństwu szerokiej drogi i rozlokowałyśmy nasze stanowisko pomimo późnej pory zatrzymał się samochód. Z trzema ludźmi w środku, wypakowany po brzegi. Gdybyśmy jechały do Marsylii, mogłybyśmy się zabrać, ale niestety Genewa trochę w inną stronę. 
Everything would be wonderful, if not the highway. If you get stuck on a highway in France, you better even don't try it. Do not stop by rest points. We got stuck somewhere on the way between Dijon and Macon. If we were travelling down the map, to Marseilles, it would be great. After we waved to the siblings there was a car stuffed with people and luggage which we were invited to travel with. Just if we were on the way to Marseilles, but Geneva was in different direction.


Cała historia skończyła się tak, że w budynku stacji znalazłyśmy cichy kącik, zastawiłyśmy się krzesełkami, rozłożyłyśmy karimaty na podłodze, plecaki upchnęłyśmy między nami a ścianą i zasnęłyśmy. Nie była to najwygodniejsza noc w moim życiu, ale na pewno jedna z tych, które zapamiętam. W ogóle przed stacją były takie wysokie trawy, takie trzcinowate. Pierwszym pomysłem było wleźć w te trawy i tam spać, ale cztery ściany zwyciężyły. 

At the end there was quite quiet corner in the building of the station, where we hid behind chairs, put the mates on the floor, stuffed our things behind the walls and our backs, and snuggling under sleeping bags felt asleep. It wasn't the most cosy night in my life, but one I will remember long. There also were tall grass on the front of the building we were considering to camp in between, but after all the building won.